Obserwatorzy

sobota, 27 grudnia 2008

Biblijne przestrogi Augustyna Pelanowskiego

Nasza cywilizacja cofa się do świata pogańskiego, do tej samej ciemności, która deformowała świat Kananejczyków czczących Asztarte czy Baala albo Molocha - religie te były nasycone zboczonymi, orgiastycznymi rytuałami, rzucaniem niemowląt w ogień i prostytucją sakralną. Religia była zboczeniem zapewne dającym się w dużym stopniu wyjaśnić nie tylko psychiczną regresją analno-sadystyczną mającą związek z wykluczeniem roli ojca z rodziny, ale też ukrytą ingerencją Lucyfera! Przypomnijmy, że mieszkańcy Sodomy, chcieli aniołów potraktować jak kobiety, a mieszkańcy Gibea, nie pragnęli gwałtu kobiety, tylko jej męża, lewity! Kanaan byt po prostu światem zboczonym, nie mniej niż nasz świat, który coraz częściej na swoich ulicach ma procesje gejów i lesbijek i coraz rzadziej procesje Bożego Ciała; za normalne uważa się „małżeństwo" między gejami i lesbijkami i takie związki się promuje i chroni, natomiast robi się wszystko, by ułatwić rozwód w związkach heteroseksualnych.

środa, 24 grudnia 2008

Kościół, Benedykt XVI a ochrona rodzaju ludzkiego przed wyginięciem


Papież Benedykt XVI podczas przemówienia w Watykanie przypomniał stanowisko Kościoła w sprawie osób homoseksualnych i ostrzegł, że "ludzkości grozi zagłada". Wypowiedzi papieża wywołały złość w środowiskach homoseksualnych – informuje serwis CNN.
- Kościół domaga się, by porządek stworzenia został uszanowany – powiedział Benedykt XVI, podkreślając, że natura człowieka realizuje się poprzez podział na mężczyzn i kobiety. Jak podkreślił papież, "częścią misji Kościoła jest ochrona rodzaju ludzkiego przed samounicestwieniem". – Kościół musi postępować odpowiedzialnie, by zachować role mężczyzny i kobiety, dane przez Boga, i chronić je tak, jak zagrożone gatunki – stwierdził.
źródło: http://wiadomosci.onet.pl/1886524,441,item.html

Kościół katolicki do tego stopnia dba o "ochronę rodzaju ludzkiego przed samounicestwieniem", że do rangi "najwyższej cnoty" wzniósł... CELIBAT swoich kapłanów. Jakoś mało to konsekwentne.


Praktyki homoseksualne w starożytności (o wiele bardziej rozpowszechnione) jakoś nie zagroziły przetrwaniu ludzkości. Moim zdaniem to nie jest żadne zagrożenie. O wiele większym zagrożeniem jest wg mnie propaganda celibatu jako najwyższej cnoty ewangelicznej. Ale tego nie propagują homoseksualiści tylko sam Kościół.


Co prawda zdarzają się księża z potomstwem. Jednak jakie to są rodziny? Szkoda mi dzieci, które później muszą wstydzić się tego, kto jest ich ojcem. To jest patologia. I to jest właściwy problem samego Kościoła. Tym powienien zająć się papież Benedykt XVI i kardynałowie. Kościół ortodoksyjny nie ma tego problemu, bo księża prawosławni mają żony i dzieci. "Cnota" bezżeństwa (katolicka) jest całkowitym zaprzeczeniem troski o przetrwanie rodzaju ludzkiego. Tego chyba nie trzeba specjalnie podkreślać.

wtorek, 23 grudnia 2008

Katolicy przeciwko wróżbiarstwu. Catholics against divination

TYLKO BÓG CHRZEŚCIJAN ZNA PRZYSZŁOŚĆ?
Po co więc wiara chrześcijan-katolików w "wolną wolę"?
Wolna wola człowieka oznacza m.in. to, że Bóg nie zna przyszłości, nie może bowiem przewidzieć naszych działań, wynikających z wolnej woli właśnie!
ONLY GOD OF CHRISTIAN KNOWS FUTURE?
For what do so Christians' belief - Catholics in "free will"?
Man's free will marks f. e. this, that God does not know future, it can not as to foresee our workings, resulting with free will just!

Holendrzy a kalwinizm


Religia. Choć powierzchownie nie gra dzisiaj żądnej roli w życiu przeciętnego Holendra to jednak ten naród wychowany jest z ręką na biblii i w duchu ich wielkiego spirytualnego przywódcy: Jana Kalwina (Johannes Calvijn). Ta religia już 500 lat formowała charakter tego narodu.
Poniższe trzy cechy charakteryzują holenderski kalwinizm i tym samym charakteryzują ten naród:
Każdy cent szanować i walczyć o każdy cent który można zarobić.
Każdemu posądzeniu o bogactwo zaprzeczyć, ukryć lub usprawiedliwić.
W każdym wypadku twierdzić, że jest się biednym.


Mnie się jednak wydaje, że współczesna Holandia niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. Jest to kraj liberalny i pogański w najlepszym tego słowa znaczeniu.

niedziela, 21 grudnia 2008

Timothy Jay Alexander

Timothy Jay Alexander jest promotorem hellenizmu w USA. Napisał trzy książki o współczenym hellenizmie. Z pochodzenia jest... Polakiem, bowiem dziadek ze strony jego matki pochodził z Polski (przybył do USA w latach 20. przed Wielkim Kryzysem). Na forum Hellenismos.us Timothy Jay Alexander zamieścił m.in. post dotyczący Hermesa:
http://hellenismos.us/f/YaBB.pl?num=1228997629

HERMES
Hermes God of Travelers, Merchants, and Athletes Giver of Good Things,Glad Hearted,Imparting Joy,The Luck Bringer.Overseeing Pastures and Shepherds, Keeper of the Flocks,Protector of Property, Keen-Sighted God. Messenger of the Gods,The Interpretor, Conveyor of Souls, Immortal Guide.This thread is for people to ask questions about Hermes, and give answers by sharing facts, opinions, and personal experiences.Traditional offerings include coins, incense (frankincense among others), honey, wine, cakes, olive oil... ginger and strawberries are good. In ancient times people would leave gifts of food, money, and clothing at herms, phallic shaped stone pillars. Travelers would then take these gifts to help them on their way... and so, the gift to Hermes becomes a gift from Hermes. I have adapted this by creating an offering jar that I add coins into. When the jar is full I add a note stating, "This is a gift from Hermes, the Luck Bringer. He presents this to you, and asks that you share it with others. You will continue to receive the Gods' favor for as long as you pass it forward." I then place the gift close to a crossroad, a shopping center parking lot or other some such place, and trust the God will gift the person of his choosing.
Może i u nas w Polsce przyjmie się taki hermaion?

Katolicyzm a polski charakter narodowy

„...o danym człowieku czy o narodzie chcemy przede wszystkim wiedzieć - jakiej jest religii. (...) Odpowiedź na to pytanie odsłania nam istotę historii jednostki względem ludzi składających się na dany naród.”
Tomasz Carlyle

O tym, że katolicyzm ma wpływ na życie społeczne, polityczne i duchowe poszczególnych jednostek i narodów, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.

O tym, że ten wpływ nie zawsze musi być pozytywny - to już może budzić poważne wątpliwości. Zwłaszcza w społeczeństwie na wskroś katolickim - takim jak nasze. Krytyka wartości absolutnych, wchodzących w skład ideologii grupy (narodu) przez członków tejże grupy, jest rzeczą niemal niemożliwą. Na taki obiektywizm mogą się zdobyć tylko nieliczne „wolne duchy”. Na szczęście takich krytyków w Polsce nie brakowało i nie brakuje. Jednym z nich jest z pewnością Janusz Korwin-Mikke, który bezlitośnie obnaża „kobiece”- najwyższe wartości duchowe większości Polaków. W jednym ze swych felietonów napisał kiedyś: „Kościół polski modli się głównie do Kobiety - ale też i wartości, o które każe się modlić Polakowi, są wartościami kobiecymi: spokój, pokój, bezpieczeństwo, wolność od głodu...”". (Notabene nieprzypadkowo jeden z kandydatów - popieranych przez Kościół - na najwyższy urząd w państwie wystąpił z naczelnym hasłem – „bezpieczeństwo”). W języku politycznym prawicy nazywa się te wartości po prostu - lewicowymi.

Problem Krzyżactwa

Mógłby ktoś powiedzieć. No dobrze, a Krzyżacy? Przecież był to Zakon pod wezwaniem Kobiety - Najświętszej Maryi Panny! Byli oni katolikami i wyznawcami Maryi, a więc i modlili się do kobiety – nawet tej samej kobiety, co rycerstwo polskie.
Ale jednak mimo wszystko mieli zupełnie inną „duszę zbiorową” niż Polacy. Ksiądz Michał Poradowski napisał kiedyś bardzo ciekawą książkę pt. "Palimpsest", gdzie stwierdził bez ogródek, że ideały pogańskie funkcjonują w świecie nadal. Są wyryte w duszy każdego chrześcijanina, jego instynktach. Ideał chrześcijański w przeciwieństwie do pogańskiego jest wbrew pozorom bardzo młody, bo liczy sobie zaledwie 2000 lat; podczas gdy dzieje człowieka cywilizowanego przez pogańskie instytucje sięga kilkudziesięciu tysiącleci! Tak więc niczym na palimpseście - ten pierwotny tekst jest tym bardziej widoczny, im bardziej zanika tekst (chrześcijaństwa) nałożony później.
„Nie ma więc zagadkowości w zjawisku krzyżactwa - pisze w „Zagadnieniu totalizmu” Jan Stachniuk. Instynkty i burzliwe namiętności z natury swej zwrócone do świata i doczesności, wrosły w aparat służący poszerzeniu i utrzymaniu wiary chrystusowej". Do tego jeszcze „aparat” jako żywo przypominający - jak najbardziej pogańskie! - związki germańskie. Wystarczy wspomnieć duńskich Jomsborczyków, czyli wikingów z Jomsborga; zorganizowanych bliźniaczo podobnie do Krzyżaków (punkt siódmy tego związku rycerzy-grabieżców, głosił iż „kobiet nie wolno przyjmować do drużyny po wieczne czasy. Jomsborczycy mają wieść życie bezżenne” - grabić, palić, mordować - tyle że w przeciwieństwie do Krzyżaków – bez odwoływania się do Maryi - matki Chrystusa)! Notabene Stachniuk nazywał to „perwersyjnym instrumentalizmem chrześcijaństwa”, tj. wykorzystywanie pogaństwa (m.in. pogańskich z ducha instytucji) do utwierdzenia chrześcijaństwa. Moim zdaniem równie dobrze może być a rebours: czyli perwersyjny instrumentalizm duchowych pogan wykorzystujących chrześcijańskie ideały dla utwierdzenia swojej ziemskiej, czyli pogańskiej z ducha, żądzy mocy i panowania (tak było w przypadku Krzyżaków, a także innych Niemców spod znaku m.in. Henryka Lwa).
Tak więc sposób życia „bogobojnych” Krzyżaków niewiele się też różnił od wikińskiego - grabiono, palono, mordowano, tyle że w imię Chrystusa i jego matki (i całkowicie instrumentalne wykorzystywano ideały religii chrystusowej). A kto istotnie przejmował się ideałem Chrystusowym? Tutaj kłania się wyraziciel polskiego ideału politycznego – w dużej mierze na Chrystusowym ideale miłości bliźniego opartego – nasz rodak Paweł Włodkowic...
Warto też przypomnieć, że metrykalnymi katolikami byli także Adolf Hitler, Henryk Himmler oraz Józef Goebbels. Pytanie tylko: jaki był ich stosunek w dorosłym życiu (w młodości np. Himmler ślubował dozgonną wierność Kościołowi; a Hitler przez całe swoje życie nie zerwał formalnie z Kościołem, uczestniczył nawet we mszy św. za duszę Marszałka Piłsudskiego) do katolickiego ideału, w jakim ich wychowywano? Czy ten ideał miał stale wpływ na ich życie codzienne, ideały polityczne i cele ostateczne? Jeśli nie - to należy szukać idei, która miała rzeczywisty wpływ na ich życie i zaważyła nie tylko na ich jednostkowym losie, ale i dziejach całego kontynentu i świata. Czy była ona katolicka i z duchem tej religii zgodna? Z pewnością nie był to katolicyzm, ale nacjonalistyczny socjalizm, rasizm, idea narodu wybranego do panowania nad innymi (zapożyczona z judaizmu), oraz nietzscheańska idea nadczłowieka „poza dobrem i złem”.

Katolicyzm a polskie ideały polityczne

Truizmem jest twierdzenie, że katolicyzm miał i ma wpływ na nasze ideały polityczne, co najmniej od XV wieku (np. wspomniany wcześniej Paweł Włodkowic). Czyż nie tylko w narodzie idealizującym ponad wszystko personę ludzką i jej osobiste cele - z naczelnym postulatem zbawienia indywidualnej duszy, choćby poza społeczeństwem, a przy tym pozbawionym silnej władzy monarszej, mogło się pojawić coś takiego jak liberum veto? Polak z natury swej brzydzi się ustrojem nie uwzględniającym praw i wolności jednostki (u nas niestety przeradzającej się w samowolę, anarchię i warcholstwo), będących od wieków kamieniem węgielnym polityki polskiej, choćby z uszczerbkiem dla praw całego społeczeństwa - narodu i państwa. Taką też instytucją było u nas liberum veto. Inaczej mówiąc jest to idea kultu wolności i godności człowieka wyizolowanego ze społeczeństwa — w imię obrony przed tym właśnie społeczeństwem. I jest to idea stricte katolicka (w Polsce przybrała ona swoistą postać i wyrażała się w obronie praw i prerogatyw wolnego szlachcica przed zakusami większości „narodu szlacheckiego”).
Dlaczego jednak do dziś nie próbujemy doszukać się duchowych korzeni tej prawdziwie zabobonnej wiary szlachty polskiej w konieczność istnienia owej, zgubnej przecież dla państwa i społeczeństwa polskiego, instytucji?
Dzieje upadku naszego państwa — Rzeczypospolitej szlacheckiej (samorządnego państwa opartego wyłącznie na „narodzie szlacheckim") — nie są też niestety najlepszym przykładem dla doktrynerskiej teorii o bezwzględnej wyższości katolicyzmu i cywilizacji kościelno-łacińskiej nad innymi religiami i cywilizacjami. Bo kiedy sąsiadujące z nami oświecone monarchie na wschodzie, zachodzie czy południu skutecznie troszczyły się o oświatę i dobrobyt swych poddanych, u nas, w zdegradowanej i biednej łacińskiej Polsce, ciemna, fanatyczna i zapijaczona szlachta katolicka leczyła kaca i schorowane z obżarstwa żołądki w oparach kościelnych kadzideł; gardłowała na sejmikach najgłośniej w trosce o swe własne przywileje; bezgranicznie lekceważyła „malowanego króla"; zrywała przeciągające się sejmy, hołdując niezmiennie tej „prawdzie", którą wpoiła jej skutecznie „matka najdroższa, św. Kościół katolicki" — o nadrzędnej wartości osoby ludzkiej ponad państwo i społeczeństwo do boskiej godności wyniesionej, bo na obraz i podobieństwo Boga samego, w „Trójcy jedynej prawdziwego”, stworzonej.
Tylko w tym kontekście możemy dociec przyczyn „polskiej anarchii" i zrozumieć, skąd wzięła się owa zadziwiająca dezynwoltura, z jaką szlachta polska przefrymarczyła doczesną ojczyznę, zgadzając się z księdzem Skargą przynajmniej w jednym, że „pierwej wiecznej ojczyzny nabywać niż doczesnej (...) jeśli zginie doczesna, przy wiecznej się ostoim”. — Nic przecież strasznego się nie stało - zdaje się pocieszać po ostatnim rozbiorze Rzeczypospolitej cny Sarmata. — Cóż, że państwa już nie ma. Jest przecież Kościół święty i „prawdziwa wiara" (katolicka) w narodzie. Pojawia się też opatrznościowa wprost okazja do ewangelizacji i nawrócenia na „prawdziwą wiarę" (katolicyzm) bezbożnych Prusaków i Moskali! Tak pewnie i Bóg chciał, niech się więc dzieje wola Boża!
Po utracie własnego państwa – znowu pod natchnieniem katolickiego ideału romantycy nasi wpadli na „prawdziwie wielką ideę” - Polski jako Chrystusa narodów. Nie potrzebujemy tutaj się rozwodzić nad jej znaczeniem dla wielu pokoleń Polaków. Miała ona nam zrekompensować to wszystko, czego nie mieliśmy, a miały inne narody europejskie, ale które to jednak my mieliśmy uczyć, jak wyglądać powinna „prawdziwie chrześcijańska cywilizacja”.

Gdzie szukać winowajcy?

Polacy są narodem biernym (stąd i „kobiecym”). Taką opinię wyrażają często krytycy polskiego charakteru narodowego. Przy czym winowajcę tego stanu rzeczy upatrują najczęściej w... stosunkach społecznych, jakie panowały w dawnej Rzeczypospolitej. Nie zastanawiają się przy tym: czy owe stosunki społeczne nie były pochodną charakteru polskiego? Czy pewne cechy (nazywamy je tutaj umownie kobiecymi) charakterologiczne nie implikują takich, a nie innych rozwiązań – nie tylko w sferze moralno-etycznej – ale i społeczno-politycznej?
Jeżeli więc przyjmiemy, że ustrój społeczno-polityczny jest pochodną naszego charakteru, to gdzie należy szukać winowajcy? Tego czynnika, który ukonstytuował nasz charakter: w biologii (rasie), położeniu geograficznym, klimacie, czy systemie światopoglądowym - religii.
Zacznijmy od pierwszego czynnika - rasy. Gdyby przyjąć, iż czynnik rasowy ma wpływ na polski charakter narodowy, trzeba by uwierzyć, iż istnieje coś takiego jak „rasa polska” - odrębny rasowy typ polski. Już Dmowski w swych „Myślach nowoczesnego Polaka” zwrócił uwagę na to, że Prusacy to „potomkowie wspólnych nam przodków lub bliskich ich krewniaków”, a także „w ogromnej liczbie czystej krwi Polaków”. I ten sam „materiał” - tylko poddany innym wpływom – „innej szkole państwowej, dał tak silny, żywotny, tak czynny politycznie naród, że zdołał on zorganizować całe Niemcy”.
Musimy więc przyjąć, że bajdurzenie (zwłaszcza w Niemczech) o niższości rasowej Polaków nie wytrzymuje żadnej krytyki (według szacunków antropologa prof. Czekanowskiego w Polsce międzywojennej było więcej nordyków niż w całych Niemczech - z Austrią włącznie!).
Kolejne czynniki: warunki geofizyczne (wraz z położeniem) i klimat. Też właściwie nie decydują, choć mają pewne znaczenie. Są przecież narody, żyjące w takich samych warunkach geofizycznych i klimacie, a pomimo to ich charakter, przebieg ich historii, jest całkowicie inny. Prusy Książęce na przykład miały jeszcze gorsze położenie geopolityczne aniżeli I Rzeczpospolita, a pomimo to potrafiły nie tylko „wybić się na niepodległość” (jak to się u nas mówi), ale i stworzyć mocarstwo, które w XIX w. zjednoczyło całe Niemcy. Finowie z kolei byli wtłoczeni pomiędzy ekspansywną niegdyś Szwecję i Rosję (ich sytuacja polityczna była bliźniaczo podobna do polskiej), a mimo to ich charakter jest zupełnie inny aniżeli polski i diametralnie inna historia (całkowity brak tradycji walki narodowowyzwoleńczej).
Często się mówi też o szlachcie polskiej, niemiłosiernie uciskającej chłopów, jako tej warstwie społecznej, która spowodowała upadek polityczny państwa polskiego; jako też o ustroju gospodarczym - pańszczyźnianym. Warto zwrócić uwagę na to, że nie mniejszy ucisk pańszczyźniany był w innych państwach szlacheckich, jak Prusy, Austria czy Rosja. Nie miało to jednak wpływu na upadek polityczny tych państw!
Żaden więc z tych wymienionych powyżej czynników nie mógł konstytuować naszego charakteru, choć niewątpliwie wyciskał na nim jakieś piętno. Warto więc zastanowić się nad tym, czy aby nasz charakter narodowy nie jest ukształtowany przez pewne czynniki duchowe.
Od brzemiennej w skutki chrystianizacji Europy tożsamość Europejczyka miał konstytuować wyłącznie katolicyzm (dopiero reformacja z XVI wieku, która była właściwie rejudaizacją chrześcijaństwa i powrotem do wartości moralnych przedchrystusowych, bo starotestamentowych, zmieniła to na dobre). Ale w naszym kraju — podobnie jak we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, częściowo Francji, Irlandii — pomimo reformacji — nadal katolicyzm konstytuuje naszą tożsamość narodową. Jak niewiele i dziś potrzeba, by z Polaka szybko przedzierzgnąć się w Hiszpana czy Włocha i vice versa! Wystarczy właściwie zmienić język, nasiąknąć nieco innymi obyczajami, i mamy w pełni udaną naturalizację. O wiele trudniej byłoby wykonać ten sam zabieg — co za paradoks! — z Polakiem-Słowianinem jakby nie było — oraz przedstawicielem innego słowiańskiego narodu na wschodzie czy południu (Rosjaninem lub Serbem). Tutaj mamy różnicę religii, która decyduje niemal o wszystkim, pomimo dużego podobieństwa języka. Religia chrześcijańska, tyle że w całkiem różnych obrządkach, sprawiła, że dziś Polakowi cywilizacyjnie i mentalnie jest o wiele dalej do innych Słowian, z którymi przecież genetycznie jesteśmy spokrewnieni, niż np. do mieszkańców „zielonej wyspy” na zachodnich krańcach Europy — Irlandczyków, Portugalczyków, czy Hiszpanów.
Zwolennicy teorii biologicznych mówią o „złych genach polskich”. Jednak te same geny nie przeszkadzają Polakowi, w zupełnie innym środowisku, zagranicą, być męskim, zaradnym, pracowitym. Być karniejszym, pracować lepiej niż w Polsce, gdzie się raczej „odwala pańszczyznę”, niż faktycznie pracuje. Czego najlepszym dowodem jest nasza mniejsza wydajność czasu pracy niż zagranicą. Widocznie pod inną szerokością geograficzną, w innym klimacie i środowisku społecznym – wśród bardziej męskich narodów – Polak przechodzi jakąś zadziwiającą transformację genetyczną.

Możemy też ubolewać, że „nie mamy w swojej tradycji okresu monarchii absolutnej”, czego tak bardzo pragnął np. ks. Piotr Skarga. Te same „mankamenty” dotyczą jednak i Szwajcarów, o których trudno powiedzieć, żeby byli narodem biernym i kobiecym. Ich państwo – demokratyczna republika federacyjna – może być tylko wzorem dla innych. Co więcej „brak samodzielnej, niezależnej, rzeczywistej głowy państwa (ojca narodu) z prawdziwego zdarzenia” ich jakoś nie zdemoralizował - tak jak nas. Podobnie jak nie demoralizował i innych narodów, które doskonale od wieków funkcjonują jako republiki. „Ojciec narodu” czy też „wielki brat” - to powinien chyba wiedzieć każdy prawicowiec - nie jest lekarstwem na wszystkie bolączki. Gdyby tak było, to Hiszpanie „wychowani” przez takiego „ojca narodu”, jak np. Filip II, nie wykazywaliby aż takiego podobieństwa do „niewychowanych” Polaków, w tym beztroskim podejściu do pracy na przykład. Wytężona praca, i dbałość o wykonywane w jej trakcie dzieło, dla Hiszpanów (jakoż Włochów, Portugalczyków i innych katolickich narodów) jest smutną koniecznością (karą za grzech pierworodny!). My, i oni wszyscy, wolimy raczej (inaczej jak ortodoksyjni kalwiniści czy mormoni) niż pracę, i bogacenie się, beztroską zabawę, kochamy się w pijatyce, śpiewie, muzyce, tańcu...
Prawdą jest, że ryba psuje się od głowy. Tyle że polskie głowy jakoś mało myślą. Polak znany jest w świecie ze swej bezmyślności przy nadmiernej uczuciowości, ckliwości, gwałtownej porywczości (trudno im tam racjonalnie wytłumaczyć sens polskich zrywów powstańczych - przy takich dysproporcjach sił jakie były!)... A w dodatku rozum polski „nie okazuje tendencji do głębszego wnikania w istotę rzeczy, do logicznego, konsekwentnego wyciągania wniosków z przesłanek i łatwo poddaje się uczuciu” - jak zauważył autor „Kształcenia charakteru” Marian Pirożyński. Dlatego więc Polak kocha to, co go rujnuje, nie myśląc tego zmieniać - jak naiwny mąż swą rozrzutną żonę. Trudno mu nawet przyjąć do wiadomości tę prostą prawdę, że pewne czynniki duchowe, które on idealizuje, mogą mieć zgubny wpływ na jego postępowanie w życiu codziennym, a nawet na losy całej wspólnoty, w której żyje. Bo przecież ten, kto nie myśli - także i nie przewiduje - i po „polsku” powiada „jakoś tam będzie”... A potem, jak powszechnie wiadomo – „Polak i po szkodzie... głupi”. Ta nasza odwieczna „jednostajność usposobień”, o której pisał ksiądz Kalinka, musi mieć w końcu jakąś przyczynę! Czyżby instytucja kultywująca swe „odwieczne prawdy”, nie odgrywała w tym procederze powielania wzorców polskości istotnej, ba, decydującej roli? Czyśmy nie są nieodrodni synowie swoich ojców - słudzy Maryi? Na prawicy naszej, zakotwiczonej w tradycyjnych, „katolickich wartościach polskich”, niestety widać to najwyraźniej - skupiają się tutaj jak w soczewce te negatywne cechy Polaka-katolika: brak poszanowania dla autorytetu, atomizacja, warcholstwo, prywata, krótkowzroczny egoizm, brak zdolności w korzystaniu z poczynionych doświadczeń, brak przezorności...
Ale o tym, że polski charakter narodowy, taki jaki on jest, jest równoznaczny z typem kulturalnym opartym o pewną zwartą konstrukcję światopoglądową, mówi się u nas bardzo ostrożnie. Przyczyny tego należy upatrywać w tym, że polska dusza zbiorowa, polski charakter narodowy , taki jaki on jest obecnie - od czasu pełnego zwycięstwa Kościoła katolickiego w Polsce w XVI w. - jest dziełem katolicyzmu. Skoro bowiem nikt nie zaprzeczy, że katolicyzm stanowi istotę polskości; stanowi jej kwintesencję. Dlaczegóż więc nie miałby mieć decydującego wpływu na nasz charakter – jednostkowy i narodowy zarazem?

Jacy naprawdę jesteśmy...

Czy ten niewątpliwy - i który, jak sądzę, dowiedziono - wpływ światopoglądu katolickiego na nasz charakter narodowy uznamy za pozytywny, zależy już od naszego wartościowania. Przyjmując, że jest ono tradycyjnie katolickie, to i ocena będzie pozytywna. I tak jak przed wiekami, jesteśmy wciąż politycznymi altruistami, bezinteresownie walczącymi za cudze interesy. Jesteśmy dobrymi Samarytanami dla obcych. A swoich obywateli łupimy z największą rozkoszą. Na prawicy z prawdziwą lubością prawimy o ideałach cywilizacji łacińskiej, wolności gospodarczej, jednocześnie przyklaskując pompowaniu - na wzór bizantyjski przerośniętej - biurokracji do niewiarygodnych rozmiarów. Cenimy ludzi o mentalności urzędniczej, mając w pogardzie, niczym pospolitych złodziei, ludzi przedsiębiorczych, na których stoi każde państwo i społeczeństwo. W dziedzinie ekonomicznej zwykle poprzestajemy na małym, by po pogańsku nie gonić za mamoną. Zapożyczamy się -zgodnie zesłynnym staropolskim zawołaniem „zastaw się, a postaw się” – nie troszcząc się o jutro. Praca jest dla nas przykrym obowiązkiem. Stąd i jesteśmy mniej wydajni niż nawet nasi najbliżsi sąsiedzi. O pracę dla kogoś zwykle mało dbamy i się do niej nie przykładamy. Swój święty ideał upatrujemy w sytuacji, kiedy jesteśmy prześladowani i zniewoleni, deptani, opluwani i wieszani na krzyżu (jak prawdziwy „Chrystus narodów”). Mobilizujemy się wtedy najchętniej, jednocząc się w krótkotrwałym, bo szybko stłumionym, zrywie przeciwko zniewalającemu nas ciemięzcy. Zresztą o wiele też łatwiej pogodzimy się z taką cierpiętniczą rolą, niż byśmy sami mieli to czynić innym. Zdecydowanie wolimy być ofiarą niż katem. „Moralne zwycięstwo”, „duchowe” przedkładamy nad zwycięstwo realne, fizyczne. Naszą rzeczywistą słabość i niemoc polityczno-gospodarczą kompensuje nam niezachwiane przekonanie o naszej „duchowej, utwierdzonej na prawdach wiary”, wyższości. Święta, sielskość i anielskość, przedkładamy nad wytężony wysiłek w rozwijaniu kultury materialnej, która jakby nie było decyduje o przewadze na tym świecie (gdyby nie przewaga technologiczna - rydwany Ariów podbijających Europę i Indie w III tys. p.n.e. i ich żelazo z XV w p.n.e. nie byłoby nawet mowy o panowaniu „białego człowieka” w Europie i świecie). Jednak w przeciwieństwie do naszych praprzodków, dawnych Ariów, i ich godnych następców Brytyjczyków, wolimy raczej być skolonizowani niż być kolonizatorami. I Bóg raczy wiedzieć dlaczego, jesteśmy wciąż święcie przekonani, że to inni powinni się od nas uczyć „prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji”. Dlaczego jednak oni wszyscy nie podzielają tego naszego przekonania i życzenia zarazem?
PS. Przecząc istnieniu charakteru narodowego niektórzy twierdzą, że największy wpływ ma na nas... narodowość. Tymczasem polską narodowość konstytuuje katolicyzm! Polska idea narodowa jest tożsama z katolicką od wieków. „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości... ale tkwi w jej istocie..." - stwierdził Dmowski, ale nie tylko on jeden. To, że katolicyzm jest kwintesencją polskości - polskiej narodowości tego nikt w Polsce i na świecie nie kwestionuje.
Wojciech Rudny
Artykuł ukazał się w grudniowym wydaniu miesięcznika "Dziś".

Zimowe Święto Światła zamiast Bożego Narodzenia

Oksford powraca do pogańskich wartości. Jak donosi tygodnik "Niedziela" z 8 grudnia Rada Miejska Oksfordu uchwaliła, że „Boże Narodzenie” od tego roku stanie się... Zimowym Świętem Światła.
Jest to swoisty powrót do korzeni, bowiem 25 grudnia w tradycji europejskiej jest dniem narodzin... Słońca Niezwyciężonego. Chrześcijaństwo przyjęło ten dzień w ramach akulturacji, tj. przejmowania pogańskich elementów kultury przez Kościół katolicki, w tym narodzin Boga – Słońca, którego utożsamiono z Jezusem Chrystusem („Słońcem Sprawiedliwości”).
Oczywiście decyzja samorządowców z Oksfordu spotkała się z atakiem abpa Gianfranco Ravasiego, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Kultury, który stwierdził, iż lepiej byłoby, żeby przemianowanie Świąt Bożego Narodzenia w Zimowe Święto Światła odbyło się pod sztandarem ateizmu, a nie "poszanowania wartości religijnych innych osób". Co ciekawe, decyzję Rady Miejskiej Oksfordu potępili jednogłośnie tamtejszy... imam (przywódca duchowy muzułmanów) i rabin (przedstawiciel gminy żydowskiej).
Sojusznikami samorządowców z Oksfordu są jednak świeccy politycy i zarządy wielkich sieci handlowych. W oficjalnych dokumentach i w podległych sobie jednostkach publicznych (szpitale, szkoły) usuwane są wszelkie religijne odniesienia do tzw. Bożego Narodzenia. Termin „Boże Narodzenie” zastępują określeniem „zimowych wakacji”.
Ks. Paweł Rozpiątkowski opisując casus Oksfordu w "Niedzieli" napisał, że „najnowsza historia uczy, że im bliżej świąt, tym takich informacji będzie więcej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że głupota kwitnie w miarę zbliżania się zimy. Zresztą, gdyby to była tylko głupota. Często można podejrzewać po prostu złą wolę”.

Czy to jest głupota, a może zła wola? Myślę, że nie. Wśród mieszkańców Oksfordu jest coraz więcej takich, którzy po prostu nie wierzą już w boskość żydowskiego cieśli sprzed dwóch tysięcy lat (zresztą większość Żydów w niego nigdy nie uwierzyła, pozostając żydami wyznania mojżeszowego), którego wyznawcy nazwali „Zbawicielem świata” i uwierzyli w jego zmartwychwstanie. Im więcej będzie ludzi niewierzących, m.in. w boskość Jezusa Chrystusa, tym więcej będzie takich przypadków w całej Europie. Ale nawet bez tego jest to zjawisko moim zdaniem jak najbardziej pożądane. W końcu chcemy żyć w Europie nie tylko zjednoczonej, ale i świeckiej. To znaczy takiej, gdzie nie będzie religii panującej. W takiej Europie ani ksiądz, ani pastor, ani imam czy rabin nie będą narzucać reszcie społeczeństwa własnych Bogów i swoich praw (nazywanych zwykle "prawami Bożymi") oraz systemów wartości. W takim świeckim państwie jest miejsce i dla katolika, i dla żyda, dla muzułmanina, a nawet poganina i ateisty. Jest także miejsce dla geja i lesbijki, czego oczywiście nie mogą znieść ortodoksyjni wyznawcy tzw. religii objawionych. Budzi to rzecz jasna przede wszystkim opór Kościoła. Kościół bowiem nie wyobraża sobie takiej „pogańskiej Europy”. Chce by Europa była na nowo „odrodzona w Chrystusie”... Ale próbkę takiej Europy mieliśmy w czasach panowania generała Franco w Hiszpanii. Był to jakby powrót do Średniowiecza oraz "sojuszu tronu i ołtarza". Mało tam było miejsca dla indywidualnej wolności. Za to bezkarnie szalała państwowo-kościelna cenzura - nie tylko światopoglądowa, ale i obyczajowa (zabronione były dancingi; sceny erotyczne, ba, śmiałe pocałunki były wycinane z zagranicznych filmów). Jeśli o mnie chodzi, to na pewno nie chciałbym żyć w takiej katolickiej Europie. Zdecydowanie wybieram Europę pogańską, a zarazem świecką. Pierwsze światełka takiej Europy zabłysły właśnie w Oksfordzie.

Aγριολούλουδο, czyli "dziki kwiat". Słowa... Pitagoras, muzyka: Stelios Kazantzidis

Μη με λυπάσαι διώξε με απόψε σαν να 'μαι αγριολούλουδο
και τη ζωή μου κόψε
Εγώ γυμνός ξεκίνησα εγώ πηγαίνω μόνος
Σπίτι μου είναι ο δρόμος και τραγούδι μου ο πόνος
Διώξε με και μη λυπάσαι τι θα γίνω μη φοβάσαι κι αν χιονίζει και αν βρέχει τ'αγριολούλουδο αντέχει
Μη με κρατήσεις μονάχα από συμπόνιατο κρύο το συνήθισα θ'αντεξω και τα χιόνια
Εγώ γυμνός ξεκίνησαεγώ πηγαίνω μόνος
Σπίτι μου είναι ο δρόμος και τραγούδι μου ο πόνος
Διώξε με και μη λυπάσαιτι θα γίνω μη φοβάσαικι αν χιονίζει και αν βρέχειτ'αγριολούλουδο αντέχει

Don't feel sorry for me,drive me away tonight
as if I am a wild flower
and cut my life
I began nude
I am heading on all alone
My house is the street
and my song is the pain
Drive me away and don't feel pity for me
don't be afraid of what will become of me
even if it snows or if it rains
the wild flower does remain
Don't keep me just out of sympathy
I'm used to the cold I 'll manage the snow (too)
I began nude
I am heading on all alone
My house is the street
and my song is the pain
Drive me away and don't feel pity for me
don't be afraid of what will become of me
even if it snows or if it rains
Singer: Stelios Kazantzidis, Songwriter: Pythagoras, Composer: Christos Nikolopoulos

Video:
To jeden z najpopularniejszych utworów greckich... Mój znajomy przewodnik po Helladzie, Krystian, nucił ją podczas naszej wspólnej greckiej biesiady w kwietniu :))) ...

piątek, 19 grudnia 2008

I znowu Stanisław Krajski kłamie! Ależ to niepoprawny katolicki łgarz!

Stanisław Krajski: "Co to jest Babilon? Pisze o tym dużo św. Augustyn, który w takim Babilonie już żył. Żył przecież w pogańskim państwie wyznaniowym - Cesarstwie Rzymskim - Unii Europejskiej starożytności". Zob. 6. Ku Europie pogańskiej - przyszedł czas na Unię Europejską.


Przypomnijmy: Augustyn żył w latach 354-430. A więc miał 26 lat, kiedy Rzym był już katolicki (wcześniej wszystkie wyznania były zrównane wobec prawa! od 311, 313)! Od 380 r. obowiązywał edykt cesarza Teodozjusza (tesaloński) nakazujący wszystkim obywatelom Imperium Rzymskiego wyznawanie religii katolickiej. Od 380, a więc w Cesarstwie Rzymskim, które było katolickim państwem wyznaniowym, opłacało się już być tylko i wyłącznie katolikiem! Dlaczego więc dr Krajski z taką zawziętością - niegodną przecież "obrońcy Prawdy" - wciąż kłamie??

niedziela, 14 grudnia 2008

ZWIASTOWANIE MIRIAM WG WSPÓŁCZESNEGO ARTYSTY


Ciekawostka z netu. Zwiastowanie Miriam wg współczesnego artysty. Dzeus dokonywał swoich miłosnych podbojów Ziemianek osobiście, czasami przybierając rozmaite postaci, czy to byka, łąbędzia, czy deszczu, by osiągnąć ten przyjemny - nawet dla Bogów - cel;) Ale nigdy nie wyręczał się innymi! Czyżby Jahwe aż tak nie lubił kobiet, żeby wysyłać swojego Anioła do tak przyjemnego zadania? To prawda, że każda mitologia mówi prawdę o swoich wyznawcach. A chrześcijanie byli zawsze znani ze swego antyseksualizmu i antyfeminizmu. Wiadomo przecież, że nie ma kobiet wiatropylnych:) I seks służy nie tylko prokreacji... Powszechnie znane są antyfeministyczne wypowiedzi tak zaciekłych mizoginów, jak Augustyn, Jan Chryzostom, czy Bernard z Clairvaux. Ktoś powiedział nawet, że Trójca Św. to jak klub gejów - ani jednej w niej Bogini-kobiety! Ale jakoby pogląd, że istnieje tylko jeden Bóg - do tego w trzech osobach rodzaju męskiego (choć nikt nie widział nigdy dziecka urodzonego przez faceta!) jest bardziej racjonalny od wiary w wielu Bogów i Boginie !

sobota, 13 grudnia 2008

Stanisław Krajski o katolikach, którzy muszą żyć z poganami pod jednym dachem








Na swoich seminariach Stanisław Krajski przekonuje swoich słuchaczy, że Rzym upadł jako państwo... pogańskie. Doktor Stanisław Krajski twierdzi, że "barbarzyńcy zniszczyli świat pogański"(upadek Rzymu) i dopiero na zgliszczach tego świata katolicy zbudowali świat chrześcijański. Jest to często powtarzany pogląd. Tymczasem jest on całkowicie nieprawdziwy.Przypomnijmy w skrócie, jak się odbywała katolicyzacja największego w owym czasie państwa europejskiego, tj. Imperium Romanum. W 341 roku cesarz Konstans zakazał wszelkich ofiar pogańskich i nakazał zamkniecie świątyń. Od 346 roku ustawa groziła śmiercią tym, którzy składali ofiary bogom. Normy religijne chrześcijaństwa przenoszono na prawodawstwo: i tak w 342 Konstans zabronił homoseksualizmu.Edykt tesaloński cesarza Teodozjusza z 380 r. określał jedyne obowiązujące mieszkańców Imperium Rzymskiego wyznanie (katolickie). Od tego momentu wyznawanie tradycyjnej religii (pogańskiej) było karane konfiskatą majątku i śmiercią. I tak w 381 r. usunięto ze stanowisk urzędowych wszystkich pogan i chrześcijan heretyków. W 382 r. na rozkaz cesarza Gracjana wyniesiono z sali posiedzeń senatu posąg bogini Wiktorii. Wcześniej zakazano już obrzędów publicznych o charakterze pogańskim, nadal jednak tolerowane było składanie ofiar w domach prywatnych. Ale za rządów cesarza Teodozjusza pojawiło się szereg zarządzeń o charakterze antypogańskim, które postawiły pod nadzorem także domy prywatne. Edykty z 391 i 392 zakazały wszelkich form tradycyjnego kultu, nawet spalenie kadzidła lub wylanie płynu ku czci Larów czy Geniusza były zakazane. Barbarzyńsko niszczono świątynie pogańskie i posągi bogów. Można powiedzieć, że za rządów tego właśnie cesarza - przez chrześcijan nazywanego Wielkim - nastąpiło podcięcie prawdziwych, rodzimych korzeni duchowych Europy. Wszelkie bowiem przedchrześcijańskie instytucje, obyczaje i zwyczaje związane z pogaństwem były skazane na śmierć i zapomnienie (w 393 r. nie odbyły się już nawet kolejne igrzyska olimpijskie). W końcu Teodozjusz II aczkolwiek nieco przedwcześnie w swoim dekrecie z 423 r. oświadczył: paganos qui supersunt, tamquam iam nullos essse credamus (pogan, którzy pozostali, uznajemy za już nie istniejących). Na Zachodzie do końca V wieku odmawiającym przyjęcia wiary w Chrystusa deportowano na Korsykę i Sardynię (tutaj zachowały się do dnia dzisiejszego podziemne świątynie przedchrześcijańskich kultów). Na Wschodzie natomiast jeszcze w połowie VI wieku, w czasach panowania Justyniana I, nakazano siłą ochrzcić 70 tysięcy ludzi w samej Azji Mniejszej oraz zamknąć jedną z ostatnich ostoi ducha europejskiego - Akademię Ateńską (529).Upadek Rzymu w 476 r. był więc końcem Rzymu katolickiego. Jako państwo pogańskie Wieczne Miasto przestało istnieć co najmniej 100 lat wcześniej.Publikuję to, by uświadomić o faktach historycznych tych, którzy będą mieli okazję słuchać dra Krajskiego i jemu podobnych "ostatnich chrześcijan", którzy z takim zapałem głoszą swoją "prawdę", iż nawet nie zauważają, jak się całkowicie mijają z prawdą historyczną.
Fragment seminarium dra Stanisława Krajskiego na youtube.com http://www.youtube.com/watch?v=ZXuXJrm-W-Y

piątek, 14 listopada 2008

!!CZARNY RASIZM!!




Jan Paweł Pietrzak urodził się w dolnośląskim Kłodzku. Przyjechał do USA jako dziecko. Kilka lat temu wstąpił do amerykańskiej armii, a dokładniej – do słynnego i elitarnego korpusu Marines, wraz z którym udał się do Iraku. Po powrocie Pietrzak ożenił się i zamieszkał wraz ze swą wybranką w eleganckim domu. Niestety, ich szczęście trwało bardzo krótko. Czarni żołnierze brutalnie zamordowali swego dowódcę i jego żonę prawdopodobnie tylko dlatego, iż Jan Paweł Pietrzak był biały.(...) Zwykle media w Stanach Zjednoczonych pragną jak najszybciej poinformować o każdej szokującej zbrodni. Tymczasem w sprawie Pietrzaków zapadła cisza. Policja aresztowała sprawców 30 października, lecz gazety opisały zbrodnię dopiero 5 listopada. Dzień po wyborach prezydenckich w USA!!!

URZĘDNICZY SKOK NA KASĘ PRZEDSIĘBIORCÓW




1247 zł od osoby - będzie musiało zapłacić 1,9 mln pracodawców w Polsce. Oblicza się, że łącznie firmy będą musiały wydać na ten cel 2,36 mld zł. 2,4 mld zł może dodatkowo kosztować polskich pracodawców dostosowanie naszych przepisów do prawa unijnego dotyczącego bezpieczeństwa i higieny pracy. Zgodnie z uchwaloną już przez Sejm i przyjętą przez Senat ustawą nowelizującą kodeks pracy, każdy pracodawca będzie musiał wyznaczyć pracowników odpowiedzialnych za ochronę przeciwpożarową, ewakuację lub udzielenie pierwszej pomocy. Nowe przepisy, które dostosowują nasze prawo do ustawodawstwa unijnego, mogą obowiązywać już na przełomie grudnia i stycznia. Problem w tym, że czynności z zakresu ochrony przeciwpożarowej mogą wykonywać tylko osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Właściciele firm, którzy nie spełnią nowych obowiązków bhp, muszą liczyć się z koniecznością zapłacenia kary, wynoszącej nawet 30 tys. zł. Największe problemy czekają pracodawców zatrudniających jedną osobę (sama sobie będzie musiała wydać np. polecenie ewakuacji) oraz Państwowa Straż Pożarna, której zadaniem będzie przeszkolenie 1,9 mln ludzi, a która w tym roku zdołała przeszkolić... 210 osób.
LYSANDER SPOONER człowiek, który odważył się walczyć z MONOPOLEM amerykańskiej poczty w interesie tych, którzy chcieliby płacić mniej za usługi pocztowe. U nas nie jest inaczej mamy monopol poczty i bohaterską walkę InPostu (nb. jego twórcy pochodzą z Kielc;) z tym monopolem. Lysander Spooner: Ktokolwiek pragnie wolności, powinien zrozumieć te istotne fakty, mianowicie: 1. że każdy człowiek, który oddaje pieniądze w ręce „rządu” (tak zwanego), oddaje w jego ręce miecz, który będzie użyty przeciw niemu samemu do wydarcia odeń większej ilości pieniędzy, a także do utrzymania go w poddaniu arbitralnej woli tego „rządu”; 2. że ci, którzy zabierają jego pieniądze bez jego zgody, użyją ich do dalszego jego obrabowywania i zniewalania, jeśli ośmieli się w przyszłości opierać ich żądaniom; 3. że jest doskonałym absurdem przypuszczenie, że jakakolwiek grupa ludzi mogłaby zabierać pieniądze jakiegoś człowieka bez jego zgody w takim celu, w jakim twierdzą, że to robią, to jest chronienia go; dlaczego oni mieliby życzyć sobie go chronić, jeśli on sam sobie tego nie życzy? Przypuścić, że robiliby tak jest takim samym absurdem, że zabraliby jego pieniądze bez jego zgody po to, by kupić mu jedzenie czy ubranie, jeśli on sam tego nie chce; 4. że jeśli jakiś człowiek chce „ochrony”, sam potrafi się o to ułożyć i nikt nie ma jakiegokolwiek powodu rabować go w celu „chronienia” go wbrew jego woli; 5. że jedyne zabezpieczenie, jakie ludzie mogą mieć dla swej politycznej wolności polega na trzymaniu pieniędzy we własnych kieszeniach, o ile nie mają ubezpieczeń, ściśle ich satysfakcjonujących, które będą używane tak, jak sobie oni tego życzą, dla ich korzyści, a nie szkody; 6. że żadnemu tak zwanemu rządowi nie można ufać ani na chwilę, ani podejrzewać go o uczciwe cele, dopóki nie zależy on od całkiem dobrowolnego poparcia.

LEPIEJ BYĆ PRZEDSIĘBIORCĄ W BOTSWANIE NIŻ W POLSCE!

Czy może być lepsze miejsce dla biznesu niż w Polsce? Poza USA oczywiście i innymi lepiej rozwiniętymi ekonomicznie i technologicznie państwami Zachodu. Okazuje się, że tak. A oto przykład. Kraj ten położony jest w południowej Afryce. W przeciwieństwie do Polski nie ma dostępu do morza, co sprawia, że pod wieloma względami jest on uzależniony gospodarczo od swoich sąsiadów. Większość tego kraju zajmuje półpustynna kotlina Kalahari. Na północy znajduje się bagienny obszar śródlądowej delty Okawango. Większość terytorium tego państwa porasta ciernista sawanna, a tylko około jeden procent - widne, suche lasy. Kraj ten nazywa się BOTSWANA. I jak ocenia Bank Światowy w swoim dorocznym rankingu „Doing Business”: ten „dziki” kraj jest lepszym miejscem do robienia interesów niż położona w samym środku Europy „cywilizowana” Polska!

Totalne rządy polit-biurokratów

Ale to nie wszystko. Nawet w odległej Kolumbii, która kojarzy się nam zwykle z narkotykowymi gangami, czy w dalekiej postsowieckiej republice Kirgiskiej, gdzie 93 % powierzchni kraju zajmują góry, atmosfera do prowadzenia biznesu jest zdecydowanie lepsza niż w demokratycznej Polsce Anno Domini 2008, czyli 19 lat po upadku systemu komunistycznego! Zadziwiające jest to, że pomimo rządów prawicowych w Polsce. Do tego rządów formacji określającej siebie jako liberalna (Platforma Obywatelska), która ze swego założenia powinna sprzyjać rozwojowi ekonomicznemu naszego kraju, Polska jest coraz bardziej w tyle – nie tylko za tzw. nowymi krajami Unii Europejskiej, ale nawet za tak dla nas egzotycznymi, jak Botswana, Kirgistan czy Kolumbia.
Co więcej daje się zauważyć w naszym kraju niebezpieczną tendencję: bez względu na rządzącą w Polsce formację polityczną, co roku pogrążamy się wszyscy w coraz większej biurokratyzacji. Świadczy o tym m.in. i to, że w kwestii podatkowej jest w Polsce jeszcze gorzej niż w ubiegłym roku. Jesteśmy wg badań Banku Światowego dopiero na 142 miejscu (spadliśmy o 17 pozycji w stosunku do ubiegłego roku)! Coraz więcej czasu zajmuje polskim przedsiębiorcom zmaganie się z biurokracją i „papierkami” przez nią wymyślaną. Czas, w który polski biznesman powinien poświęcić na rozwój swojego przedsiębiorstwa, musi tracić na tak naprawdę nikomu niepotrzebną, nieefektywną, i całkowicie jałową „pracę papierkową”. To jest skandal!
Spróbujmy jednak odpowiedzieć sobie na pytanie. Jaka jednak licząca się formacja polityczna w Polsce jest tak naprawdę żywotnie zainteresowana ograniczeniem rządów polit-biurokracji? Odpowiedź nasuwa się tylko jedna: żadna! To tak jakby owa formacja polityczna sama podcinała gałąź, na której siedzi. Dlatego synekury i nepotyzm kwitnie w najlepsze. Nawet w czasach rządów „liberałów”. I nie jest to tylko sprawa dotycząca bezpośrednio polskich ludowców z PSL-u, o których było ostatnio tak głośno w mediach, ale wszystkich bez wyjątku polityków. Każdy z nich ma przecież rodziny, krewnych i znajomych – „kolesi”...

Kto do polityki?

Najgorsze jest jednak to, że do polityki garnie się cała rzesza nie tylko bezrobotnych inteligentów, którzy nie mają żadnego innego pomysłu na swoje życie, jak właśnie polityka, ale całe rzesze nieudolnych „przedsiębiorców”, którzy nie tylko nie odnieśli żadnych sukcesów na polu gospodarczym, ale spotkała ich tam sromotna klęska. Gdyby bowiem odnosili jakieś sukcesy, nie mieliby już czasu na zajmowanie się polityką w pełni profesjonalnie, tzn. na pełen etat. Znam wielu odnoszących sukcesy przedsiębiorców. Żadnemu jednak z nich do głowy nawet nie przyszło, by na poważnie zajmować się polityką. Nie mają oni na to czasu. Dlatego że odnoszą sukcesy w biznesie, a pomimo to - a może właśnie dlatego! - muszą każdego dnia zmagać się z polską biurokracją. Z biurokracją, która nie ułatwia im życia, ale wręcz utrudnia na każdym dosłownie kroku. Wystarczy, że firmie trochę lepiej się wiedzie, wzrastają jej obroty i dochody, zaraz pojawiają się jak hieny urzędnicy skarbówki i innych instytucji z nadzieją na łatwy i obfity żer. Pewnie nie jest to tylko nasza polska przypadłość, bo i w popularnej grze finansowej Cashflow, opracowanej przez Amerykanina Roberta Kiyosakiego, wizyta urzędników skarbówki (nawet amerykańskiej) zawsze wiąże się z utratą czasu i pieniędzy.

Świetny biznesman-polityk to w Polsce rzadkość

Do chlubnych wyjątków należą w Polsce politycy, tacy jak kontrowersyjny, aczkolwiek skuteczny w swoich spektakularnych działaniach, Janusz Palikot, który odniósł wcześniej sukces na polu gospodarczym. Jest on wciąż raczej wyjątkiem potwierdzającym postPRLowską regułę. To, co w lepiej rozwiniętych ekonomicznie społeczeństwach jest normą, u nas jest wyjątkiem, tzn. świetny biznesman i zarazem odnoszący sukcesy polityk. To się w Polsce prawie w ogóle nie zdarza. Może i bierze się to stąd, że biurokracja, chcąc skutecznie unieszkodliwić swoją konkurencję – już w samym zarodku, ją likwiduje: mnożąc liczne kary, zakazy, nakazy, formularze... Polski przedsiębiorca, choćby nawet chciał, to nie ma już czasu na zajmowanie się polityką. Zbyt wiele czasu zajmuje mu uganianie się i walka z polską biurokracją. Dlatego do polityki garną się ludzie bez zajęcia, bezrobotni, bez sukcesów na jakimkolwiek polu – nie tylko gospodarczym, ale i nawet społecznym. W działalności politycznej upatrują oni dla siebie dobry, właściwie jedyny i najlepszy interes. Bo przecież tutaj nie ma tylu zakazów, ograniczeń i tylu biurokratycznych uniedogodnień - które zgotował przecież człowiek człowiekowi - jak w działalności gospodarczej. Właściwie wystarczy pełnoletniość i niekaralność, i można być nawet... bezrobotnym...
Pamiętam jak jeden z takich młodych, nieupierzonych jeszcze „polityków” z PiSu (choć formacja ma w tym przypadku całkowicie drugorzędne znaczenie), prosił mnie kiedyś o pomoc w wydruku ulotek i plakatów wyborczych. Przy czym, jak twierdził, nie tylko nie miał pieniędzy, i pewnie liczył, że spotkał w swoim życiu kolejnego frajera, który zrobi mu to za przysłowiowe w języku młodych „free”, ale był... bezrobotny, i nie miał żadnego doświadczenia w jakimkolwiek zawodzie czy pracy społecznej. Ja już pewne doświadczenie mam. Choć sam nigdy nie zostałem w bezpośredni sposób wystrychnięty na dudka przez jakiegoś kandydata na radnego czy posła, to jednak znajomi drukarze opowiadali mi o tych „politykach”, którzy zamówili u nich druk ulotek i plakatów z opóźnioną płatnością, po czym nigdy już nie uregulowali swoich należności. Oto jacy ludzie chcą nas reprezentować! Oto jak wygląda w praktyce PKZCP, czyli Polityczna Kariera Za Cudze Pieniądze. Kradną już, zanim nawet rozpoczęli na dobre...
Ze względu na ogólną i szczególną marnotę całej tej postaci, zupełnie o tym kandydacie zapomniałem i nie śledziłem już potem jego kariery politycznej. Zbyłem go od razu. To że nie miał pieniędzy, a uważał się za polityka, nie zraziło mnie aż tak bardzo do niego, jak to, że nie miał żadnego zajęcia, żadnego doświadczenia w pracy społecznej, a przecież chciał mnie i innych obywateli reprezentować w ciele ustawodawczym mojego kraju. Był kompletnym zerem, a może był „mniej niż zero”, jak śpiewał kiedyś w jednej z piosenek Janusz Panasewicz (wokalista i lider zespołu Lady Pank)?
Ale takich kandydatów na radnych i posłów III RP w Polsce niestety mamy. Sądzę, że nie jest to odosobniony tylko przypadek. Tacy ludzie – bez doświadczenia w pracy społecznej i gospodarczej, bez pojęcia o gospodarce, ekonomii, prawie, lgną niestety do partii politycznych, stowarzyszeń. Chcą nas reprezentować w radach miast, sejmikach, sejmie, bo chcą diet; chcą pracy w urzędach i stanowisk, bo chcą stałych i pewnych dochodów. Powiększają w postępie geometrycznym zastępy polskiej biurokracji do naprawdę niebotycznych rozmiarów. Dlatego nie dziwią mnie wyniki rankingu przeprowadzonego przez Bank Światowy w Polsce.
Jeśli jednak nie przetniemy tego wrzodu pęczniejącej niczym komórki rakowe biurokracji, z roku na rok będzie coraz gorzej. Kto jednak ma to zrobić? Polit-biurokracja musiałaby wykonać cięcia na samej sobie. Czy jest do tego zdolna? Przecież nie leży to w jej interesie. A nie może tego zrobić nikt inny poza nią samą! Nie zrobią tego nawet międzynarodowi inwestorzy, ani korporacje i koncerny, a tym bardziej – polscy „drobni”, „mali” (precz z tymi określeniami) przedsiębiorcy.


Jak nie zabije, to wzmocni!
Obawiam się tylko jednego, że za przykładem Wojciecha Cejrowskiego pójdzie coraz więcej obywateli naszego państwa, którzy zrzekną się polskiego obywatelstwa, by mieć wreszcie święty spokój z polskim systemem podatkowym, polską biurokracją, która dla polskich obywateli jest często gorsza niż jakiś obcy okupant (jak zauważył znany ekonomista Robert Gwiazdowski). Obawiam się, że coraz więcej moich współobywateli pójdzie za przykładem mojego kolegi, który postanowił wraz z całą swoją rodziną wyemigrować na stałe z Polski do Wielkiej Brytanii – z tego samego powodu, z jakiego Cejrowski zrzekł się polskiego obywatelstwa.
O nienormalności polskiej rzeczywistości gospodarczo-politycznej świadczy, m.in. to, że w Polsce niemal za całkowite political and economical fiction uchodzi to, co robi np. Michael Bloomberg, który, jako odnoszący sukcesy biznesman, został wybrany burmistrzem Nowego Jorku w 2001 r. Pracuje on nadal (został ponownie wybrany na kolejną kadencję w 2005 r.) za symbolicznego dolara. I jakby tego było mało, budżet Nowego Jorku za jego kadencji wykazuje nadwyżki, pomimo że lokalne podatki zostały przez niego... obniżone. To naszym biurokratycznym politykierom w ogóle w głowach się nie mieści. Jak można obniżać podatki i jednocześnie liczyć na większe wpływy do budżetu miasta lub też państwa? Można jednak. Potwierdza to praktyka dnia codziennego za Oceanem. Czy nasi rodzimi polit-burokraci chcą tego, czy nie, dowody na to mogą znaleźć w państwach lepiej od Polski rozwiniętych ekonomicznie; gdzie atmosfera do działalności gospodarczej jest bardziej przyjazna niż w Polsce, a nastawiona przeciwko przedsiębiorcom biurokracja tak naprawdę nie istnieje, a jeśli nawet jest, to tak naprawdę niewiele ma do powiedzenia.
Zatem lepiej być przedsiębiorcą w Botswanie, Kolumbii czy Kirgistanie, niż w Polsce, a najlepiej – w Singapurze, Nowej Zelandii i USA. Jak stwierdza ranking Banku Światowego. Żadna to jednak dla mnie pociecha. Ja żyję w Polsce i nie jestem typem międzynarodowego Polaka, kocham mój kraj, i tutaj chciałbym żyć równie dobrze jak za Oceanem. Być może jestem bardzo naiwny, ale wierzę, że się to może kiedyś udać – nawet wbrew polskiej biurokracji, która, jak powiedziano, jest często gorsza niż obcy okupant. Jedno jest pewne, jak ktoś w Polsce osiągnie sukces jako przedsiębiorca lub inwestor, to poradzi sobie w każdym innym zakątku tego świata. Niewiele jest przecież miejsc, gdzie przedsiębiorcom byłoby gorzej niż w Polsce, i choćby to była Afryka, Azja czy Ameryka, to taki przedsiębiorca na pewno sobie poradzi. Bo co nie zabije przedsiębiorczości w Polsce, to ją tylko wzmocni, i choćby była to nawet polska biurokracja. Może paradoksalnie wyjdzie to polskiej przedsiębiorczości tylko na dobre?

Wojciech Rudny

niedziela, 12 października 2008

Andrzej Lepper. Żywi i Broni i... ZUSu nie płaci!

Andrzej Lepper

Nikos Vertis


NIKOS VERTIS znają go tylko Grecy. Polecam! Mogę wysłać wybraną mp3. Śpiewa pewien rodzaj muzyki orientalnej określanej jako skiladiko od "skylos" (σκύλος), co oznacza... psa. W Polsce i nigdzie - poza Grecją - tak się nie śpiewa...

Notis Sfakianakis


NOTIS SFAKIANAKIS. Kto kocha bouzuki i klarnet... i głos, którym obdarzeni są tylko nieliczni śmiertelnicy. Dla nas to egzotyka.

Hellenowie mieli rację! Nie żydzi i chrześcijanie.


To Grecy, a nie Żydzi mieli rację! Na początku był CHAOS!

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,6118

KREACJONIZM? UMYSŁOWA ABERRACJA W IMIĘ BIBLII. http://www.creationism.org.pl/search?SearchableText=kk

Their friend;)





http://www.youtube.com/watch?v=7-NOZU2iPA8

Ostatnie ogniwo...


Ostatnie ogniwo oceanicznego łańcucha pokarmowego...

Zakonnik Knotz o seksie bez gumki


"Współżycie bez gumki to trudniejsza droga, ale pozwala przeżyć bardzo atrakcyjny i głęboki seks". Zapewne w czasach epidemii AIDS i innych chorób przenoszonych drogą płciową;) Ja bym nie ryzykował! Knotz - zakonnik. Jak o seksie i przyjemnościach z nim związanych pisze zakonnik to tylko Boccaccio się przypomina;) i jego Dekameron:)

http://wiadomosci.onet.pl/1511276,240,1,seks_to_nie_tylko_orgazm,kioskart.html?drukuj=1

wtorek, 26 sierpnia 2008

Co to za sen?


Co to za sen, gdzie nie ma Jezusa, Maryi, Józefa, ani Piotra, nie ma też  Pawła i wszystkich świętych razem wziętych? Co to za sen, w którym pojawia się ów dusz wodziciel z Kylleńkich gór?  Tobie Psychopomposie duszę jego polecam w mym pogańskim śnie...

What's the dream, where there be no Jesus, Mary, Joseph, nor Peter, there is no Paul also and all holy together? What this for dream in which appears that the souls guide from mountains of Kyllene? His soul I command You Psychopompos in my pagan dream...

Dzwoniłem...



Dzwoniłem, ale nie odbierałeś.

Wiesz, miałem przyjechać do Ciebie wczoraj - w niedzielę.

Nie byłem, nie zdążyłem...

Przecież mieliśmy tyle czasu, żeby się znowu zobaczyć.

Później znowu dzwoniłem...

I znowu nie odbierałeś.

To prawda byłeś zmęczony tym chorym życiem...

Ale choć narzekałeś, to jednak zawsze się śmiałeś i żartowałeś.

Przyszedłem... Na prawym boku, skręcony ku ścianie,

przykryty kołdrą, w zielonej koszuli, leżałeś na łóżku, tak jakbyś spał.

Chciałem Cię obudzić, ale poczułem, że jest już za późno.

Wtedy rozległ się płacz za kimś, kto odszedł bezpowrotnie.

Nie mogłeś już tego usłyszeć.

Zasnąłeś przecież na zawsze.

Spojrzałem na Twą śpiąco-martwą twarz:

kciukiem dłoni, podpierającej głowę, przez powiekę dotykałeś oka...

O czym śniłeś? Mam nadzieję, że miałeś piękny sen,

zanim Anioł Śmierci podał Ci swą dłoń i zabrał tam,

skąd nikt nie wraca.

Widać, że nawet się nie wyrywałeś.

Chyba byłeś już zbyt znużony...


PS. Na wyświetlaczu Twojego nowego telefonu, który niedawno dostałeś od syna, przeczytałem: Połączenia nieodebrane – WOJTEK.
Bogdan Spława-Neyman zmarł 11 sieprnia 2008 roku. Żył 54 lata.

niedziela, 27 lipca 2008

L.A. Arias - Złość męskości szkodzi

Być mężczyzną to dziś nie lada wyzwanie. Z jednej strony olbrzymia konkurencja, a z drugiej oczekiwania czasem nie do spełnienia. Na dodatek coraz mniej mamy atrybutów, których posiadanie dawało kiedyś poczucie nie tylko pewności, lecz także męskości. Nie wystarczy urodzić się chłopcem, mężczyzną trzeba się stać!
Oto dziesięć przykazań „prawdziwego mężczyzny”:

Bądź silny! Rozwijaj siłę zarówno ciała, jak i umysłu. Kształtuj mięśnie i pokonuj trudności.
Bądź ambitny. Twoje plany, marzenia, zainteresowania powinny przekraczać przeciętny poziom; bądź zauważalny, rozpoznawalny i wyjątkowy.
Bądź dominujący. Masz przewagę fizyczną, więc powinieneś występować po stronie tych, którzy dyktują reguły i warunki.
Nie poddawaj się. Musisz dać z siebie jak najwięcej, niezależnie od kosztów i konsekwencji, bowiem słabość jest zarezerwowana dla płci odmiennej.
Bądź stanowczy i nieugięty. To jest miara siły twoich zamiarów, poglądów, przekonań.
Miej inicjatywę. Musisz przeć do przodu. Nie wolno ci się zatrzymać. W najtrudniejszej sytuacji zawsze powinieneś znaleźć wyjście, a najlepiej poprowadzić za sobą innych.
Bądź wielki. Miarą wielkości jest ignorowanie błahych, codziennych spraw, a zajmowanie się tylko tymi naprawdę ważnymi.
Bądź racjonalny. Stąpaj twardo po ziemi. Uwzględniaj tylko rzeczy namacalne i konkretne. Nie trać czasu na wyobrażenia i odczucia.
Bądź wyrazisty. W męskiej tożsamości nie ma miejsca na dwuznaczności albo niejasny obraz tego, co cię odróżnia od słabej płci.
Bądź mężczyzną. Stawiaj czoła przeciwnościom, pokonuj je, nie pokazuj słabości, uczucia zostaw dla kobiet i nie zapomnij o pozostałych dziewięciu przykazaniach.
Jak pisze Piotr Oleś („Charaktery” nr 11/1999), w psychologii powszechnie przyjmowana jest koncepcja, zgodnie z którą na męskość składają się: pewność siebie, ambicja, stanowczość, brak cierpliwości w zetknięciu z przeszkodami lub przeciwnościami, gotowość do przejmowania inicjatywy, upór i wytrwałość w dążeniu do celu. Osoby o tym typie emocjonalności cenią działanie i jego konkretne efekty, chętnie podejmują trudne wyzwania, w których mogą się sprawdzić.
Amerykański psycholog Harrison G. Gough twierdzi, że ludzie o dużym nasileniu męskości wybierają w opisie siebie następujące określenia: agresywny, ambitny, kłótliwy, asertywny, roszczeniowy, dominujący, silny, niecierpliwy, uparty, wygadany, nieustępliwy, wierzący w siebie, z inicjatywą. Zaś ci, których charakteryzuje brak męskości, pomijają powyższe cechy, a opisują siebie jako osobę subtelną, uprzejmą, łagodną, skromną, cierpliwą, usłużną, umiarkowaną, wrażliwą, nieśmiałą, o miękkim sercu, uległą, bojaźliwą, ufną i naturalną.
Wydaje się, że współcześnie elementy kształtujące tradycyjne tożsamości płciowe, związane z charakterystyką przypisaną rolom kobiety i mężczyzny, coraz bardziej wymagają zmian i elastyczności w ich pojmowaniu. To, co kiedyś było naturalną konsekwencją strategii przetrwania, na przykład walka, polowanie czy zdobywanie, dziś wydaje się przeszkodą w osiągnięciu tożsamości, a także poczucia spełnienia i zadowolenia. Mężczyźni nie muszą już polować, walczyć (chyba że inni mężczyźni rozpoczęli wojnę), ale z drugiej strony muszą stworzyć warunki społeczne potrzebne do realizacji ważnych elementów ich tradycyjnej tożsamości. Muszą, bo przyswoili sobie powyższe przykazania, a także dlatego, że inni tego od nich oczekują.
Jakie są koszty utrzymywania takiego obrazu siebie? Po pierwsze, trzeba coś zrobić ze sferą emocjonalną. Uczucia bowiem mogą skutecznie torpedować starania o to, aby czuć się w pełni mężczyzną. Lęk, strach, wstyd, zwątpienie, wzruszenia, słabość, bezsilność lub bezradność są niebezpieczne. Mogą nie tylko uniemożliwić realizację zadań, lecz także podważać istotę tożsamości męskiej. Takie uczucia są domeną świata kobiecego. Podejrzenie, że te emocje w mężczyznach się pojawiają, sprawia, że natychmiast uruchamiają oni mechanizmy obronne, aby je zatrzymać i powrócić do stanu gotowości, gdy „zwarci i silni” stawią czoła kolejnym wyzwaniom.
Im bardziej wyrazisty jest wzorzec męskiej tożsamości, tym uboższa paleta zachowań wynikających ze wspomnianych emocji. Jeżeli mężczyzna się boi, to okazuje złość. Jeżeli czuje się bezradny, to okazuje złość. Jeżeli jest smutny lub wzruszony, też okazuje złość. Wydaje mu się, że złość jest lepszym (bo bardziej akceptowalnym – wiadomo: chłop głodny to chłop zły) uczuciem, lepiej pasującym do obrazu mężczyzny. Wynika to z treningu opartego na założeniu, że mężczyzna zawsze musi dać sobie radę, pokonać trudności, być silny, nie może płakać jak baba – słowem: musi spełniać owe dziesięć przykazań.
To ograniczenie sfery emocjonalnej sprawia, że wrażliwość interpersonalna zostaje zarezerwowana dla świata kobiecego. Zanika wymiana emocjonalna. John Gray w książce „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” opisuje męskie strategie radzenia sobie z problemami. Marsjanin izoluje się i wchodzi do jaskini, natomiast Wenusjanka szuka kontaktu i wymiany. Co on robi w tej jaskini? Przede wszystkim doprowadza się do porządku, to znaczy tłumi niedozwolone uczucia (lęk, wstyd, poczucie winy), a potem sam szuka rozwiązania zaistniałego problemu. Każda próba pomagania mu kończy się niepowodzeniem, bowiem szukanie i przyjmowanie pomocy jest dowodem słabości, a ta należy do świata kobiecego.
Mężczyźni nie dotykają się. Starają się zachować odpowiedni dystans, aby nikt nie miał wątpliwości co do ich niekwestionowanej męskości. Czasem pod wpływem alkoholu pozwalają sobie na „robienie niedźwiedzia” i składanie deklaracji typu: „Bracie, ja cię kocham, ty mordo moja”. Wtedy to dopuszczalne, bowiem dla wszystkich jest jasne, że chłopaki sobie popili! Ale niech któryś spróbuje zrobić to po trzeźwemu! Faceci się nie dotykają, ten rodzaj wymiany jest zarezerwowany dla kobiet. Czy mężczyźni nie potrzebują tego, czy raczej to nie uchodzi, bo nie wypada, a co gorsza podważa męską tożsamość? Dotyk jest sposobem udzielania wsparcia, sygnałem bliskości, czasem zrozumienia i podtrzymania na duchu. A mężczyzna nieJakie są konsekwencje opisanego stanu? Emocje stanowią łącznik między osobą a jej otoczeniem. Wyrażają indywidualne ustosunkowanie się do tego, co spotykamy i w czym uczestniczymy. Są swego rodzaju energią, która manifestuje się w konkretnych zachowaniach. Jeżeli ta energia nie znajduje ujścia, to kumuluje się, powodując wzrost napięcia, albo ulega przekształceniu, przenosząc się na inne formy rozładowania. Nieraz dochodzi do tzw. implozji, czyli wybuchu wewnętrznego, który dla zdrowia może być kosztowny. Długotrwałe nadmierne napięcie przyczynia się do chorób psychosomatycznych, czasami do przedwczesnej śmierci. Może też prowadzić do agresji i przemocy wobec innych.
Współczesny mężczyzna znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony został wychowany w duchu dziesięciu przykazań, a z drugiej oczekuje się od niego wrażliwości, emocjonalności, dzielenia się i odpuszczania sobie. A może zrewidować dotychczasowy zestaw oczekiwań wobec mężczyzny i zamiast siły i stanowczości kształtować wartości uniwersalne: uczciwość, wrażliwość i współdziałanie? Może porzucić dawne zasady społeczne mówiące o tym, że istnieje płeć słaba i silna, a ta ostatnia jest dominująca? Nie trzeba rezygnować z bycia silnym i stanowczym, choć nie każdy i nie zawsze może takim być. Chodzi o to, aby nie stało się to wartością samą w sobie, od której zależy męska tożsamość. Mężczyzna ma prawo nie radzić sobie, być słabym i czasem kogoś poprosić o pomoc. I nie ujmuje to jego męskości. Kobiety od ponad stu lat próbują wywalczyć dla siebie należyte miejsce. Mężczyźni zaś jakby zapomnieli o tym, że ten proces jest dwustronny i pociąga za sobą konieczność znalezienia dla siebie nowej tożsamości. Może czas na sformułowanie dziesięciu przykazań współczesnego CZŁOWIEKA?
Luis Alarcon Arias jest psychologiem, superwizorem psychoterapii i treningów psychologicznych, prezesem Stowarzyszenia „Niebieska Linia”. Wykłada w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Jest jednym z pionierów w dziedzinie programów terapeutycznych dla mężczyzn stosujących przemoc domową. Prowadzi także rozmaite programy rozwojowe dla biznesu. W ramach Instytutu Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach propaguje ten nurt terapeutyczny.
Źródło: Charaktery
potrzebuje tego, bo sam sobie poradzi.
Kobietom wcale nie zależy, żeby ojciec ich dzieci był prawdziwym macho. Do takiego wniosku doszli badacze z uniwersytetów St. Andrews i Durham w Wielkiej Brytanii. W ostatnim numerze czasopisma "Personality and Individual Differences" starają się oni dociec, jak panie interpretują konkretne cechy męskiej fizjonomii. Uczeni skupili się zwłaszcza na tych elementach, które mają znaczenia dla życia we dwoje, a więc męskość bądź kobiecość rysów oraz zdrowy lub chorowity wygląd twarzy. Przebadano grupę 400 osób i na tej podstawie autorzy artykułu twierdzą, że udało im się obalić kilka mitów dotyczących wzajemnej atrakcyjności obu płci. Jednym z nich jest opinia, że kobiety wolą partnerów "bardzo męskich". "Męski" oznacza tu pewien typ rysów twarzy, który zwykło się kojarzyć z męskością: "kwadratowy podbródek, wydatny nos, niespecjalnie duże oczy oraz grube i raczej proste brwi" – wymienia wspomniane czasopismo.Uczestnikom badań (przeważały wśród nich kobiety, choć znalazła się także niewielka grupka mężczyzn) pokazywano różne męskie twarze zestawione parami. Prawie zawsze była to ta sama twarz, lecz poddana komputerowej obróbce. Uczestnicy eksperymentu mieli odpowiedzieć, które oblicze kojarzy im się z konkretnymi cechami charakteru, takimi jak ambicja, zdolność do kompromisu, skłonność do dominacji, wierność, umiejętność bycia dobrym ojcem i ludzkie ciepło.Okazało się, że ludzi o twarzach z uwydatnionymi cechami męskimi postrzegano jako skłonnych do dominacji, niewierności i nie przypisywano im zbyt często walorów przykładnego ojca. Innymi słowy, tak wyglądający osobnicy nie byli "dobrą partią". Natomiast twarze o cechach kobiecych – bardziej zaokrąglone, o wydatnych wargach i łukowato wygiętych brwiach – mieli zdaniem respondentów idealni kandydaci do stałego, długotrwałego związku, w którym można planować dzieci.– Kobiety skłaniają się ku mężczyznom o rysach bardziej męskich lub bardziej kobiecych w zależności od tego, o jaki związek im chodzi – wyjaśnia w rozmowie telefonicznej szefowa zespołu badawczego, Lynda Boothroyd. – Jeśli zatem dziewczyna szuka przelotnego romansu bez zobowiązań i z większą dozą gorących namiętności, wybierze partnerów o męskim wyglądzie. Zgodnie ze stereotypowym myśleniem takiego właśnie mężczyznę uważa się za idealnego kandydata do spełnienia kobiecych pragnień. Ale jeśli panie myślą o trwałym związku, wówczas wizerunek prototypowego samca może szkodzić. Takie kobiety będą szukały partnerów, których twarze mają łagodniejsze, kobiece rysy. Dzieje się tak dlatego, ponieważ w podświadomości tkwi głębokie przekonanie, iż opieka nad dziećmi jest domeną kobiet.Drugi z autorów badania, David Perrett, twierdzi, że powody, dla których kobieta wybiera mężczyznę o takich, a nie innych rysach twarzy są bardzo złożone. Obok wspomnianych wcześniej motywów uczony dodaje, że niektóre panie wolą "mężczyznę dominującego. W ich przypadku atrakcyjni będą zatem tacy partnerzy, których rysy sugerują tę cechę charakteru; natomiast inne kobiety nie zwrócą uwagi na nich uwagi". Jednak i Perrett przyznaje, że "gdy mowa o wychowywaniu dzieci, preferowani są mężczyźni o delikatniejszych rysach".Czy to oznacza, że w przyszłości rysy twarzy panów staną się bardziej kobiece, bo tacy mężczyźni będą wybierani na ojców? Boothroyd nie potwierdza tej tezy: – Mężczyźni o typowo męskiej urodzie także mają dzieci. Ich gatunkowe przetrwanie jest gwarantowane – mówi. – Inna sprawa, że są postrzegani jako kiepscy kandydaci na mężów.Autorzy badania chcieli również sprawdzić, czy męskie rysy kojarzą się z dobrym zdrowiem. – Istnieje związek między ilością testosteronu a męskim wyglądem twarzy – mówi Boothroyd. – Aby utrzymać wysoki poziom tego hormonu, trzeba mieć sprawny system odpornościowy. Dlatego też wielu badaczy uważa, że bardzo męskie rysy odzwierciedlają dobry stan zdrowia fizycznego mężczyzny. Biologia ewolucyjna głosi, że kobiety przyswoiły sobie wiedzę o tym fakcie i poszukują partnerów o takich właśnie cechach. Bo jeśli mężczyzna cieszy się dobrym zdrowiem, będzie mógł lepiej i dłużej zadbać o potomstwo".Tymczasem brytyjscy uczeni doszli do przeciwnego wniosku. Opieka nad dziećmi zaczyna kuleć, jeśli ojciec odchodzi z inną kobietą. A przecież właśnie mężczyźni o rysach typowo męskich postrzegani są jako potencjalnie niewierni.Zresztą nie dało się ustalić bezpośredniego związku między stanem zdrowia a wyglądem macho. Twarzom o zdrowym wyglądzie przypisywano te same cechy, co twarzom o rysach kobiecych, natomiast twarze chorowite od razu odrzucano.– Kobiety wcale nie uważają, że "męski" facet musi cieszyć się doskonałym zdrowiem fizycznym, natomiast podejrzewają go o dominujący charakter i emocjonalny chłód – twierdzą autorzy badań. Okazało się, że twarze dojrzałe znacznie bardziej podobały się respondentom niż twarze młodzieńcze. Ale "niewykluczone, że gdybyśmy posłużyli się zdjęciami kobiet, wynik badania byłby nieco inny" – zauważają uczeni.W trakcie wcześniejszego eksperymentu Perrett ustalił, że występuje zbieżność między kobiecymi rysami twarzy a takimi cechami, jak uprzejmość lub czułość. Potwierdził też, że tendencja do wyboru określonego partnera jest u kobiety uzależniona od fazy cyklu menstruacyjnego. Podczas owulacji kobietom bardziej podobają się panowie o uwydatnionych cechach męskich – prawdopodobnie dlatego, że mężczyzna o takim wyglądzie ma podobno o wiele większą potencją seksualną. Autorzy zastrzegają jednak, że ograniczono się do zbadania opinii opartej na pierwszym wrażeniu: oceniane osoby były dla respondentów kompletnymi nieznajomymi.Jak mówi Perrett, "nie badaliśmy związków między rzeczywistą osobowością a rysami twarzy. Jednak – choć potrzeba tutaj jeszcze dodatkowych materiałów naukowych, które mogłyby to potwierdzić – zdaniem niektórych uczonych te relacje są oczywiste. Nie na darmo mawiają przecież, że oczy są zwierciadłem duszy

Adrian Strzelczyk: Pogańska religia Słowian

Wstęp
Praca moja obejmuje bardzo szeroki zakres materiału badawczego. Do religii bowiem należą prawie wszystkie aspekty życia, a na pewno każdy z nich jest mniej lub bardziej jej podporządkowany. Będę używał tu niemal zamiennie terminów religia i mitologia, zdając sobie sprawę, że jest to duże uproszczenie, dołożę jednak starań, by nie doprowadziło ono do nieporozumień czy zakłamań. Terminu religia użyję raczej dla określenia obrzędów czy wierzeń, które z natury tej pracy przedstawię nie tak dokładnie, jak bym sobie życzył, słowo mitologia pozostawiając dla ogólnych praw i zasad rządzących w skomplikowanym świecie słowiańskich sił nadprzyrodzonych oraz dla wydarzeń, które w tym świecie się wydarzyły. Praca składa się z czterech części, przy czym ostatnia część - "Obrzędy pogańskie dawniej i dziś", wykraczająca poza okres pogański i sięgająca teraźniejszości, ma służyć zwróceniu uwagi na fakt, że religia słowiańska nie jest czymś, co minęło i o czym można zapomnieć. W pewnym sensie jest nadal czymś żywym, dziedzictwem, które wciąż pozostaje w naszej cywilizacji i o którym należy pamiętać, zwłaszcza dziś, w czasach globalizacji i w perspektywie wspólnej, zjednoczonej Europy.
Zarys historii i mitologii Słowian
Słowianie byli narodem niezwykle ekspansywnym. Praojczyzną Słowian były tereny dzisiejszej południowej Polski, ale Słowianie nie byli tam autochtonami. Przybyli z Azji wraz z Bałtami. Bałtowie ulegli wpływom Słowian lub zginęli w wyniku prowadzonych w średniowieczu akcji chrystianizacyjnych. Słowianie zaczęli emigrować z tej kolebki na wschód, zachód i południe. Nigdy nie przekroczyli Bałtyku, ale przebyli Odrę i dotarli do Renu. Znana bajka o Lechu, Czechu i Rusie jest symbolicznym, aczkolwiek nie do końca trafnym, opisem tego zjawiska. Słowianie na południu przeszli przez Bramę Morawską i Przełęcz Dukielską, dochodząc do Dunaju (limes - granica Rzymu). Ruszyli na Bałkany, część dotarła do Wenecji, pozostając w ciągłym konflikcie z Rzymianami. Jeśli chodzi o kwestie religijne pozwolę sobie podzielić Słowian na dwie grupy: o zachodnich, z kulturą opartą o kulturę rzymską, z wyznaniem rzymsko - katolickim lub protestanckim, używających pisma łacińskiego, o wschodnich z religią ortodoksyjną (prawosławie), z tradycjami zaczerpniętymi z kultury bizantyjskiej, w piśmie używających cyrylicy. Pewną przeszkodę w tym podziale stanowią Bośniacy (będący de facto trzema narodami), ze swoim pismem zarówno łacińskim, jak i cyrylicą oraz religią islamską. Ale ja traktuję ten podział jako pewne uproszczenie, mające tylko zobrazować obecny religijny podział Słowiańszczyzny.
Słowianie stworzyli dwie wielkie formacje państwowe: Państwo Samona i Państwo Wielkomorawskie. Chrystianizacja Słowian rozpoczęła się w I połowie IX w., kiedy to władca Wielkich Moraw przyjął z całym narodem chrześcijaństwo, a jego następca, Rościsław, aby zapobiec uzależnieniu państwa od Niemiec sprowadził do siebie jako nauczycieli Konstantego (Cyryla) i Metodego, którzy opracowali liturgię w języku słowiańskim (staro-cerkiewno-słowiańskim). Chrystianizacja przyczyniła się oczywiście do upadku religii pogańskiej, jednak nie był to upadek natychmiastowy, jeszcze długo ludność była wierna swoim dotychczasowym obrządkom i - jak zaryzykuję udowodnić w dalszej części pracy - w pewnym stopniu pozostaje do dziś. Religia Słowian należała do religii politeistycznych. Przejawiała strukturalne podobieństwa do religii innych ludów indoeuropejskich; w religiach tych badacze widzą świat bogów uporządkowany podobnie jak świat ludzi, według trzech funkcji społecznych: o władzy zwierzchniej w jej aspektach władczo-prawnych i magiczno-religijnych, o walki zbrojnej, o pomyślności gospodarczej, głównie zaopatrzenia wspólnoty w żywność.
Źródeł o religii Słowian jest niewiele; najstarsze z nich pochodzą z VI w. Wierzenia te są stosunkowo słabo udokumentowane w dokumentach pisanych, co jest wynikiem nawracania Słowian na chrześcijaństwo. Misjonarze, wspierani zbrojnie przez możnowładców zwalczali wcześniejszą religię, a ich zapiski stanowią większość znanych nam dziś źródeł wiedzy. Religia ta jest jedną z najmniej znanych religii (brak dokumentów z epoki przedchrześcijańskiej). Najstarszymi źródłami są: źródła ruskie dotyczące Słowian wschodnich (Słowo o wyprawie Igora z XII w.), Kronika biskupa Thietmara z Merseburga (ok. 1015), Kronika Helmolda (1167-1168), wzmianki Saxo Grammaticusa i Adama z Bremy.
Na początku XI w. w Polsce wybuchło powstanie ludowe przeciw władzy królewskiej i kościelnej. Ostatecznie powstanie stłumił, przy wsparciu cesarza niemieckiego Kazimierz Odnowiciel. Kościół dążył do unicestwienia pogańskich wierzeń, niszcząc miejsca kultu - święte gaje, posągi. "Czeski kronikarz Kosmas podaje, że w 1090 roku książę Brzetysław zniszczył wiele gajów pogańskich". Miejsca święte bywały dostosowywane do potrzeb nowej religii. "Tu, gdzie rodzima władza decydowała się na zmianę kultu, zwykle burzono je [sanktuaria słowiańskie - A.S.] w sposób umiarkowany, często lokując w tych miejscach nowe ośrodki kultu". "Cerkiew wschodnia bywała wyrozumialszą i wchodziła w kompromis z dawnym trybem, biorąc pod opiekę dawne obchody, narzucając im cechę chrześcijańską".
Ważnym elementem religii są obrzędy związane ze śmiercią i pochówkiem. Wierzono w istnienie świata pozagrobowego. Jednak "pierwotne wierzenia ludów przedpiśmiennych odbiegały całkowicie od chrześcijańskich wyobrażeń o życiu pozagrobowym. Wiara w nieśmiertelność duszy była obca tym ludom, przyznawały one natomiast jej trwanie po śmierci fizycznej, chociaż w ścisłej łączności z ciałem - w grobie. (...) Toteż i kult dusz odbywa się głównie przy grobach". Zwłoki zmarłych palono, a prochy grzebano w grobach ziemnych lub w kurhanach, często też umieszczano w popielnicy stawianej na kurhanie lub na słupie. U Słowian wschodnich rozwinął się zwyczaj budowania niewielkich domków nad miejscami pochówku. Często wraz ze zmarłym mężczyzną grzebano uśmiercaną po jego zgonie żonę lub zastępującą ją niewolnicę. Elementami ceremonii pogrzebowej były igrzyska na cześć zmarłego (tryzna) i stypa (strawa). Zmarłemu oddawano cześć również w rok po śmierci, gdy odbywano na kurhanie ucztę, która, zwłaszcza na Białorusi wiązała się z wywoływaniem duchów przodków. Echem i nawiązaniem do tych obrzędów są "Dziady" Adama Mickiewicza. Jeszcze przed przyjęciem chrztu, u schyłku okresu pogańskiego, u Słowian zaczął się przyjmować obrządek szkieletowy (chowanie zmarłych w ziemi). Cmentarzyska birytualne, gdzie spotykamy się także z pochówkami szkieletowymi były, jak się przypuszcza, wynikiem oddziaływania kultury awarskiej. W tego rodzaju pochówkach zauważono układanie zmarłych w pozycji mocno podkurczonej, a odkrycia w okolicach Biskupina dowodzą, że zmarłych podczas pochówku krępowano sznurem, co miało im zapewnić łatwiejsze odrodzenie się w przyszłości dzięki utrzymaniu pozycji embrionalnej. Kres religii Słowian następował u poszczególnych plemion po przyjęciu chrztu przez władców i skupione wokół nich elity, co oznaczało zniszczenie miejsc i form kultu. Ostatnim ośrodkiem pogaństwa Słowian była świątynia w Arkonie, zniszczona w roku 1168 przez Duńczyków. Thietmar z Mersenburga opisał około 1018 r. ją w sposób następujący: "Jest w kraju Rederów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nie tknięta i jak świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia od strony wschodniej jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń - jak można zauważyć, patrząc z bliska - w przedziwny rzeźbione sposób, wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy spośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. Znajdują się tam również sztandary, których nigdzie stąd nie zabierają, chyba że są potrzebne na wyprawę wojenną i wówczas niosą je piesi wojownicy. Do strzeżenia tego wszystkiego z należytą pieczołowitością ustanowili tubylcy osobnych kapłanów". Chrystianizację ludu umożliwiło jednak dopiero zbudowanie sieci parafialnej; mimo to przeżytki pogaństwa istniały jeszcze u schyłku średniowiecza, a w formie silnie przekształconych reliktów trwały do czasu zaniku kultury chłopskiej w XIX-XX w. W każdej mitologii spotykamy się z mitem początku - narodzin (powstania) świata. Również u Słowian znajdujemy taki mit. Istnieje w wielu wersjach, jednak niektóre elementy pozostają wspólne.
Na początku nic nie istniało poza Świętowidem, który pływał łodzią po całkowicie zalanej wodą ziemi. Kiedyś podzielił się na dwie części i dał początek dwóm bogom: Swarożycowi i Welesowi. Weles mieszkał w głębinach bezkresnego morza, zaś Swarożyc pływał łodzią po jego powierzchni. Obaj pragnęli samodzielnie stworzyć Ziemię, wiedzieli jednak, że jest to tylko wtedy możliwe, gdy będą ze sobą współpracować. Pewnego dnia Weles zanurzył się wydobywając na powierzchnię garstkę piasku, z której Swarożyc stworzył kolebkę Ziemi. "Była to mała wysepka, na której obaj ledwie się mieścili. Weles nie miał zamiaru się nią z nikim dzielić i postanowił zepchnąć Swarożyca do wody. Wtedy mógłby stać się samodzielnym władcą Ziemi. Jednak jego plan się nie powiódł. Gdy Perun spał, Weles chciał zepchnąć go do wody, ale w którą stronę go nie popchnął, ziemia rozrastała się, aż urosła do niewyobrażalnych rozmiarów". Doszło do walki między braćmi, w której zwyciężył Perun. Weles został zesłany do otchłani, która oddana została mu we władanie. Perun nie mógł go zniszczyć, wiedząc, że bez niego nie może nic stworzyć. Inna wersja mitu mówi o zemście Peruna i przykuciu Welesa do najgłębszych skał - odtąd huk wiatru ma oznaczać rozpaczliwe próby Welesa wyzwolenia się z okowów. Zrażony do ziemi Perun zamieszkał w niebiosach.
Nieco inną wersję tego mitu podaje Gieysztor. Za punkt wyjścia uznaje niebo i morze, Boga, który pływa łodzią i diabła, który wyłonił się z piany morskiej i przysiadł do Boga - nie pojawia się więc akt podziału jedynego boga na dwie części, które są uosobieniem jego dobrej i złej natury. Motyw stworzenia wysepki i próby stoczenia śpiącego Boga do wody jest bardzo podobny do przytoczonej wyżej wersji. Gieysztor także akcentuje istnienie innych wariantów tego mitu, m. in. wersję Cyganów siedmiogrodzkich, która rozszerza funkcję mitu o genezę powstania ludzi.
Panteon bogów słowiańskich
Istnienie panteonu słowiańskiego było niejednokrotnie podważane, część badaczy skłania się do teorii, że podstawą religii Słowian była demonologia - wiara w uosobione siły natury, a znani nam dziś bogowie słowiańscy to wytwór stosunkowo późny. Jednak A. Gieysztor uważa, że "istnienie - obok demonów - bóstw głównych i pomocniczych nie było Słowianom wczesnośredniowiecznym obce, jak na to wskazują świadectwa liczne i godne szczegółowego rozważenia. Rzecz w tym, jak głęboko sięgają one wstecz, do jakiego należą poziomu genetycznego kultury słowiańskiej i czy można odtworzyć za ich pomocą słowiański obraz rozczłonkowania i struktury świata". Panteonu tego nie można jednak porównywać ze znaną nam hierarchią bogów śródziemnomorskich. Do czasów Brücknera w ten właśnie sposób pojmowano świat słowiańskiej religii. Znane są nam przekazy Jana Długosza, który "zgodnie z panującym duchem średniowiecza, przyjął antyczny model hierarchii bóstw słowiańskich, podobny do tego, jaki istniał na grecko - rzymskim Olimpie. (...) Historyk królewski porównywał mityczne bóstwa słowiańskie do bogów starożytnego świata śródziemnomorskiego i tak: w postaci Dziedzili dopatrywał się podobieństwa do bogini Wenus, w Dziewannie odnajdywał Dianę, w Jeszy rozpoznawał Jowisza itp.". Na czele bóstw słowiańskich stał Perun, władca nieba i piorunów. Bóg ten był utożsamiany w różnych regionach ze Świętowidem, Rujewitem, Jarowitem, Jaryłłą. Za dom boży Peruna, jak wynika z opisów Hieronima z Pragi (XV w.) szerzącego chrześcijaństwo na Litwie, uważano najstarszy dąb w lesie. Bronią Peruna w tradycji bałtosłowiańskiej jest kamienny piorun, zwany strzałą bożą, piorunową strzałą lub piorunowymi prątkami. Był on utożsamiany z belemnitami (skamielinami mięczaków) bądź z fulgurytami (szkliwem kwarcowym wytopionym przez piorun). Między innymi na Mazurach odróżniano fulguryty od innych kamieni i nazywano je bożymi prątkami. Uważano je za dar losu. Wkładano do kolebki niemowlęcia, pocierano nimi wymiona krów, gdy traciły mleko. Wśród Słowian południowych umieszczano je pod dachem, by chroniły domostwo przed piorunami. Używano ich także w leczeniu chorób oczu, boleściach itp. Nie dla wszystkich jednak przewodnia rola Światowida w słowiańskim panteonie jest tak jednoznaczna. Brückner nie do końca zgadza się z taką prezentacją Peruna. Jego zdaniem tylko na wschodzie można znaleźć dokumenty potwierdzające kult tego boga, "nie ma więc u Słowian zachodnich, inaczej niż u wschodnich, wyraźnego śladu bóstwa Perunowego, bo jawnych fałszerstw (...) nikt już od dawna nie przytacza. Również i u południowych Słowian nie ma ani jednego wyraźnego świadectwa".
Najważniejszym miejscem kultu Świętowida była opisana wcześniej Arkona. W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę, powtarzając za Gieysztorem, na imię Świętowid. Powstała i rozpowszechniona w XIX w. wersja imienia Światowid nie jest niestety poprawna, chociaż tak utrwalona w naszej świadomości, że nawet jedna z wykorzystanych przeze mnie w niniejszej pracy publikacji, poświęcona interesującej mnie problematyce ma tę właśnie wersję imienia w tytule. Mam tu na myśli zajmującą książkę J. Głosika "W kręgu Światowida". W rzeczywistości imię Świętowid składa się z dwóch elementów - pierwszy to *svęt-, który oznacza świętego, drugi, trudniejszy do jednoznacznego zidentyfikowania *ovit/evit znaczy prawdopodobnie pan lub wojownik. Przypuszczalnie więc imię to oznaczało rozporządzającego mocą nadprzyrodzoną.
Wiara w tego boga nie zaginęła, jak mogłoby się wydawać i współcześnie kult Peruna został w Polsce odnowiony przez Polski Kościół Słowiański z siedzibą w Ciechocinku oraz Rodzimy Kościół Polski z siedzibą w Warszawie. Podstawą doktrynalną obu Kościołów jest wiara w "istnienie jednego boga", sławionego pod różnymi imionami: Peruna, Swaroga, Swarożyca, Welesa, Rygiela i Świętowita. Drugim bóstwem, które muszę zaprezentować, był suwerenny bóg magii i zaświatów - Weles. Innymi imionami Welesa były Wołos, Wełes, a także późniejsze Trzygłów czy Trzygław. Jego córką miała być Marzanna, o której wspomnę jeszcze w rozdziale poświęconym obrzędom religijnym. W niektórych wersjach mitu, miał on swój udział w stworzeniu świata, on także miał być pomysłodawcą utworzenia suchego lądu.
Źródła pisane (Powieść doroczna) mówią, że podczas zawierania traktatów przysięgała na Welesa "cała Ruś" (oprócz wojowników, którzy w tym czasie klęli się na Peruna). Karą za niedotrzymanie przysięgi miała być skrofuloderma (gruźlica skóry). Łączenie Wołosa-Welesa z Bojanem (Słowo o pułku Igorowym) - postacią o cechach szamańskich - wskazuje na związek z magią i poezją (wieszczym szałem poetyckim). Często uznawany jest za boga odpowiedzialnego za bydło i takiej właśnie funkcji doszukują się badacze w imieniu tego boga. Teorię o takiej interpretacji imienia stanowczo odrzuca Brückner: "Wszystko to szczere rojenia. Weles-Wołos był bożkiem głównym (...); awansował na boga bydlęcego tylko dzięki trafowi, dzięki równobrzmiącej nazwie Własa, patrona bydlęcego (...). Więc fikcję o Welesie-Wołosie jako o bogu bydlęcym usuwam najzupełniej". Głos w sprawie funkcji Welesa zabiera także Łowmiański: "Liczni badacze, począwszy od Kaczenowskiego i Miklosicia, uznawali kult tego bożka za kalkę św. Błażeja z Kapadocji, który w roku 316 poniósł śmierć męczeńską i uchodził za patrona bydła, inni przeczyli temu". Nie podejmę się próby rozstrzygnięcia kwestii kompetencji Welesa, ograniczając się jedynie do przedstawienia różnych stanowisk i jeszcze raz akcentując nieliczne i niedokładne dokumenty podejmujące omawianą problematykę, która dla obecnych badaczy wciąż stanowi pole do interpretacji i sporów. Ostatnim bóstwem, jakie tu opiszę, będzie Swaróg, należący, wraz z dwoma poprzednimi do najbardziej suwerennych bogów w religii słowiańskiej. Miał on swoje miejsce w Arkonie, którego to opis przytoczyłem już wcześniej. Bóg ten znany jest także pod imionami Swarożyca (który jest także określany jako syn Swaroga), Radogosta (chociaż "zarówno Brückner, jak ostatnio Gerard Labuda (1979) nie wierzą w ogóle w Radogosta, sądząc, że Adam z Bremy przeniósł dowolnie nazwę grodu na Swaroga-Swarożyca" ), a także Dadźboga (imię to może się również odnosić do Swarożyca). Uważa się, że Swaróg należał do najstarszych bóstw, a jego powstanie tłumaczy się antropomorfizacją Słońca. Był on bowiem bóstwem Słońca, ognia i płodów rolnych. Znane są podania o nim jako boskim kowalu. Uznając bóstwa Peruna, Welesa i Swaroga za najważniejsze u pogańskich Słowian muszę wspomnieć o istnieniu innych, mniej ważnych, jak chociażby Płanetnik, Mokosz czy Strzybóg, jednakże dokonanie ich dokładniejszego omówienia nie jest możliwe w ramach mojej pracy.
Kult duchów i demonów
Ważnym elementem religii słowiańskiej była demonologia, czyli ta część wierzeń, która dopuszcza istnienie istot pośrednich między bogami a ludźmi. Niektórzy badacze są zdania, że religia słowiańska wyłącznie poruszała się w sferze bóstw o charakterze demonicznym. Istnienie takiego stanowiska zaznaczyłem na początku poprzedniego rozdziału. Z konieczności zmuszony będę przedstawić tylko najbardziej istotne postacie demoniczne w mitologii słowiańskiej.
Do takich zaliczyłbym przede wszystkim dusze zmarłych, wśród nich zaś najbardziej interesujące jest zjawisko wampiryzmu. Słowiańskim odpowiednikiem międzynarodowego określenia "wampir" jest "strzyga". Wiara w strzygi trwała jeszcze bardzo długo, również (a może przede wszystkim) w okresie chrześcijańskim. Strzyga to człowiek mający dwie dusze. Poznać go można po tym, że rodzi się z zębami. Podczas chrztu ksiądz chrzci tylko jedną duszę, która po śmierci "ulata za planety", natomiast ta druga, niechrzczona, dusza wraz z ciałem wychodzi z grobu, aby pić krew z ludzi i zwierząt. Aby temu zapobiec, trzeba "go kołem osinowym do ziemi przybić i głowę uciąć". Archeolodzy badający cmentarzyska znajdują niekiedy zagadkowe groby. Niezwykłe pozy zmarłych, brak niektórych części ciała - np. głowy - czy przebicie klatki piersiowej ostrym przedmiotem są niemymi świadectwami praktyk mających ochronić ludzi przed "wampirami". Takie zabiegi stosowano jeszcze pół wieku temu. U Słowian wiara w wampiry sięga co najmniej IV wieku n.e., a więc czasów, gdy stanowili oni jeszcze wspólnotę językową i kulturową. Świadczą o tym podobne opowieści o wampirach i sposobach walki z nimi, znane zarówno u Słowian południowych (w Serbii, Chorwacji, Bułgarii), jak i zachodnich (w Polsce, Czechach, Słowacji). Tak więc wampir jako sprawca zła ma bardzo długą historię i jest zlepkiem wierzeń, przesądów ludowych oraz wydarzeń, częściowo autentycznych, mających wytłumaczenie w medycynie.
Duchy wodne to kolejna grupa demonów, mających wpływ na życie dawnych Słowian. "Są to istoty pełne złości, celują w chwytaniu i topieniu ludzi, wciągając ich w wiry wodne. Wylegują się na pobrzeżach wód, odmieniają swoją postać w zwierzęta i ryby". Do duchów wodnych należały złowrogie Rusałki, Topielice, Utopcy i Wodnicy. Byli to ludzie, którzy utonęli lub popełnili w ten sposób samobójstwo. Demony te często miały postać taką, jak w momencie śmierci, chociaż nieraz zdeformowaną. Dusze wisielców i straconych złoczyńców przybierały postać Latawców i Latawic, były złośliwe, ale nie tak groźne jak duchy wodne. Odpowiadały za niektóre zjawiska atmosferyczne i należały do tych demonów, które łatwo było przekupić, i wtedy działały na naszą korzyść.Na szczęście istniały jeszcze duchy domowe, pożyteczne istoty pilnujące domu, zagrody i roli. Były to duchy rodzinne, odpowiadające poniekąd rzymskim larom i penatom. Duch taki, choć niewidzialny, traktowany był jak członek rodziny, dawano mu poczęstunki i nazywano pieszczotliwie sąsiadem, gospodarzem, dziadkiem i ojczulkiem. Jego kult wiązał się w niektórych regionach z kultem węża - zaskrońca na Białorusi i pewnych gatunków żmii w Serbii i Chorwacji. Ofiarą dla tych duszków miała być czarna kura (lub kogut).
Obrzędy pogańskie dawniej i dziś
Zdaję sobie sprawę, że poszukiwanie w dzisiejszych czasach pozostałości religii, która zanikła prawie tysiąc lat temu może wydawać się bezzasadne. Ale wydaje mi się, że pewne, jakkolwiek bardzo nieliczne i mocno przekształcone, elementy dawnych wierzeń można odnaleźć dziś - a na pewno w przeciągu ostatniego stulecia. Większość z nich związana jest z tematyką eschatologiczną, ale nie tylko. Popularnym i praktykowanym do dziś zwyczajem, mającym swe korzenie w religii słowiańskiej jest topienie Marzanny. Można spotkać się z interpretowaniem tego obrzędu jako upamiętnienia topienia dawnych bóstw pogańskich podczas chrystianizacji Słowian, a Kościół bez powodzenia próbował zaadoptować go do swoich potrzeb jako tzw. topienie Judasza (w Wielki Piątek). Wierzono, że istoty nadprzyrodzone, w pewnych zwyczajowo ustalonych okresach roku, działały ku naszemu pożytkowi. Zobowiązywano je do tego, składając w odpowiednim czasie właściwe ofiary. Kiedy skończył się czas "pożytecznego" pobytu tych istot na ziemi, wówczas należało je odesłać tam, skąd przyszły, aby nie zaczęły szkodzić. "Być może taka jest właśnie geneza niszczenia Marzanny, zwanej również Moreną, Marzaniokiem (na Śląsku), Śmiercichą, Śmiertką, Śmierteczką, Śmiercią (w Wielkopolsce i na Podhalu). Wszystkie nazwy, w mniej lub bardziej dosłowny sposób, odwoływały się do zmory, moru, śmierci, ponieważ Marzanna była uważana właśnie za uosobienie śmierci, zimy i chorób. Powszechne było przekonanie, że jej unicestwienie spowoduje szybkie nadejście wiosny".
Innym obyczajem, mającym pogańskie korzenie, były obrzędy związane z obchodami Sobótki - w noc letniego przesilenia (z 23 na 24 czerwca), zwanej też nocą kupalną. Początkowo zwyczaj ten polegał na rozpalaniu ognisk nad brzegiem wody. Ogień rozpalano w miejscach eksponowanych, miał moc oczyszczającą, łączył się z nim zwyczaj przeskakiwania. Możliwe, że wiązał się z krwawymi ofiarami i miał służyć swoistej neutralizacji skracającego się od tej pory dnia. W uroczystościach kupalnych dominowała młodzież i tej nocy panowała wyjątkowa swoboda seksualna. Dziewczęta wrzucały do wody magiczne kwiaty i zioła, mające zapewnić im odwzajemnienie uczuć, przez wodę przepędzano bydło, co miało je chronić przed chorobami. Z czasem z nocą przesilenia zaczęto wiązać legendę o kwiecie paproci oraz pojawił się zwyczaj puszczania wianków na wodę. Kościół zwalczał obchodzenie tego święta jako naruszającego normy moralne i połączył go z kultem św. Jana Chrzciciela, stąd pochodzi nazwa "noc świętojańska". Do XX wieku zachował się zwyczaj zabraniający wchodzenia do wody przed dniem św. Jana, gdyż woda wtedy jest "nieochrzczona". Jednak zdecydowanie, jak wspomniałem na początku rozdziału, najbardziej rozbudowane są tradycje i wierzenia związane ze śmiercią. Człowiek boi się śmierci, jest dla niego czymś nieokreślonym, nieznanym i przerażającym. W dzisiejszych czasach mamy zupełnie inne wyobrażenie śmierci niż ludzie parędziesiąt lat temu. Dzisiejszy "cywilizowany" człowiek postrzega śmierć jako coś, co go nie dotyczy, wygania ją z domu - do szpitala, domu opieki. Kiedyś śmierć była codziennością, przerażającą i niesamowitą, ale codziennością. Codziennością, którą można było przewidzieć dzięki wielu znakom. Głównie zwierzęta potrafiły spostrzec zbliżanie się śmierci - niespokojne zachowanie koni, zabłąkany czarny pies były niechybnymi zwiastunami śmierci. Za zwierzęta na stałe wpisane w sferę śmierci uznawano kruka, sowę, kreta.
W Polsce, podobnie jak w całej Europie, istniał kiedyś piękny zwyczaj powiadamiania bydła i pszczół o śmierci gospodarza. Na Mazowszu stukano w tym celu kijem w ule, u Kaszubów nimi poruszano. W Wielkopolsce oznajmiano o śmierci drzewom w sadzie. Na Śląsku, gdy kondukt żałobny ruszał w drogę do kościoła, któryś z krewnych zmarłego biegł do stajni i wołał do bydła: Gospodarz już odchodzi! Potem pukał w drzewa owocowe i ule, mówiąc: Wynoszą już pana. Do innych zwyczajów, pochodzących jeszcze z czasów pogańskich zaliczyłbym dożynki (świętowanie wokół ostatniego kłosa w polu), wróżby andrzejkowe, przebieranie się młodzieży za dzikie zwierzęta (np. tur - znany nam z tradycji kolędowania turoń) czy pozostawianie pustego talerza na stole wigilijnym (dla zmarłych przodków). Zwyczaje te świadczą o barwnej i rozbudowanej obrzędowości religii dawnych Słowian, pozwalając nam równocześnie dostrzec własną odrębność i bogactwo kulturowe.
Zakończenie W niniejszej pracy chciałem przedstawić zarys mitologii, jaka rozwinęła się na obszarach słowiańskich i która, mimo swego bogactwa i rozbudowanej struktury, pozostaje praktycznie nieznana. Nie było moim celem przedstawienie wszystkich aspektów poruszanej problematyki, ani nawet zaprezentowanie pełnego obrazu poruszanych przeze mnie kwestii, gdyż, ze względu na szerokie pole oddziaływania wierzeń naszych przodków, znacznie przekraczałoby to założenia mojej pracy. Miałem raczej zamiar zasygnalizować niektóre problemy i stanowiska badaczy wobec wybranych zagadnień.